Zapraszam Was dziś na premierową recenzję mojego japońskiego patronatu. To powieść, która nikogo nie pozostawi obojętnym. Trafi w sam środek. Stanie się deszczem, wzruszeniem, a może i trzęsieniem ziemi. Bo zmieścił się w niej cały człowiek, a czy ten nie jest stworzony z pamięci?
“Sto kwiatów”
Genki Kawamura
tłumaczenie: Wiktor Marczyk
Wydawnictwo Bo.wiem
Yuriko i Izumi to matka i syn, których poznajemy, gdy kobieta jest w podeszłym wieku, a mężczyzna oczekuje z żoną Kaori na dziecko, sam nigdy nie spotkał ojca. Konfrontują się tu dwie przestrzenie, dojrzała młodość ze swoją korporacyjną rzeczywistością i schyłek życia ze świadomością przemijania. Dwa odmienne tempa, tak różne od siebie obawy i trudności. Czy uda się je połączyć?
Są tu przypływy i odpływy. Rodzenie się i odchodzenie. Minimalizm i intensywność. Różnorodność relacji, które są tkanką bycia. Od tych rodzicielskich, przez miłosne, do zawodowych. Od tych ciepłych przez te, których zabrakło. Przepiękna i pełna japońskiej prostoty to historia. Gęsta i egzystencjalna. Tak bliska. Dla każdego.
W emocje wkraczamy stopniowo. Wszystko zaczyna się od małych niepamięci, gubienia się, pomyłek i nocnych telefonów. Etiudy na fortepian, wygrywane dotychczas przez matkę, przeplatają się z powszedniością zapominania, która przemienia się w bezsilność. Plączą się imiona, twarze, miejsca, a nawet zupa miso ze skrawków papieru się przytrafia. Wreszcie wyrok zapada. Demencja – złodziejka wspomnień. Jak z nią funkcjonować? Jak współistnieć?
Yuriko zamieszkuje w domu opieki i choć jej wiek na to nie wskazuje, jakby znów stawała się dzieckiem. Znaczenia nabiera każdy detal. Posiłki, gesty, słowa. Codzienności próbuje się wyrwać choć skrawek dawnej siebie. Kolejne dni stają się niewiadomą, odmieniając więź matki i syna. Krok po kroku odsłaniamy zasłonę przeszłości z porzuceniem przez ojca, ale i matkę na czele. Znaleziony pamiętnik ukazuje synowi oblicze Yuriko, którego jeszcze nie znał. Dotyka jej marzeń i cierpienia, a wyjawione tajemnice pozwolą mu lepiej zrozumieć teraźniejszość. Docenić chwile, które zostały, a może i stać się tatą, którego nie miał.
To opowieść, w której reminiscencje wydarzeń przeplatają się z aktualnymi zmaganiami z demencją, tworząc gobelin życia o wielu odcieniach. Okazuje się, że to nie te wielkie, ale małe rzeczy najbardziej w nas zapadają. Truskawkowo-śmietankowe cukierki, domek ze śniegu, danie oshiruko z czerwonej fasoli czy wspólne łuskanie młodego grochu. Zapach mamusi słodki jak kwiaty i gorzki jak kawa, jednocześnie. Okazuje się, że z czasem potrzebujemy coraz mniej, ale coraz bardziej drżymy o to, że inni o nas zapomną.
Opowieść o wielu wymiarach rodzicielstwa, które często błądzi.
O tym, że życie zaczyna się od bycia małą truskawką, a kończy ponownie kurcząc nasze ciała.
O tym, że największą obawą człowieka jest stanie się niepotrzebnym.
O przywoływaniu wspomnień, które ocalają minione.
O tym, że dorosłość polega na traceniu, które nieoczekiwanie staje się zyskiwaniem bezcennego.
O słabości, która rozdziera serce, ale i uczy co naprawdę znaczy kochać.
Dosadna to literatura piękna. Momentami boleśnie doświadczająca czytelnika, innym razem niemal liryczna. Głęboka i intymna do granic.
Przed moimi oczyma pozostawiła kadr. Wąski wazonik, a w nim tulipany, kosmosy, hortensje, słoneczniki, gerbery, margaretki, kamelie, róże oraz kwiaty rzepaku. Sto kwiatów naszego bycia. Delikatnych i silnych zarazem. Bo czasem skorupa musi pęknąć, a ze środka wypłynąć miękkie łzy. Bo są na świecie rzeczy, które uświadamiają, że oczywistości nie istnieją i jedyne co mamy to tu i teraz. A każde rozstanie może okazać się nowym spotkaniem. Z samym sobą.
Polecam bardzo.
Zostanie w Was na długo.
***Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Bo.wiem***