Bo czasem kropka, bo czasem kreska mogą inne światło na nasze bycie rzucić…
Ostatnio w blogowych przestrzeniach rozwinęła się dyskusja o objętości książek i pewność mam niezachwianą, że o wartości lektury nie świadczy ilość jej stronic. Że czasem te cienkie, niewielkie, niepozorne są skrzynią pełną literackiej magii. Dziś zapraszam Was na ucztę dla zmysłów w szczupłym rozmiarze. Kolejny raz potwierdza się, że maleńkie Wydawnictwa mogą mieć wielką duszę. W przypadku Kropka Kreska nie mam wątpliwości…
Gdy wzięłam je w dłonie i otworzyłam, od razu dałam się wciągnąć w ich poruszającą liryczność. Przed Wami zatem książki niezwykłe. Wydane w skromnej liczbie egzemplarzy przez co bez wątpienia niepowtarzalne i nie masowe. Czułe na piękno i przenoszące nas w inny wymiar literackiego przeżywania. Zajrzyjcie do tych wyjątkowo estetycznie wydanych i misternie snujących opowieści lektur. Poruszą. Motyle w brzuchu obudzą i refleksji morzem się staną. Stałam się wzruszeniem, bo piękne są niezmiernie. Chciałbym żebyście poznali je i Wy.
Pierwszą z opowieści, które mnie urzekły jest „Jaśniejący Księżyc”, autorstwa Tagore Rabindranath’a, w tłumaczeniu Ewy Łukomskiej i Michała Ślęka z nietuzinkowymi ilustracjami Małgorzaty Baka.
Znajdziecie ją tutaj
Liryczne…
Wyostrzają zmysły…
Skupiają na detalu…
Czy autora komuś przedstawiać trzeba? To ten, który pytał „Kim jesteś, czytelniku, który sto lat później będziesz czytał moje wiersze?”. Pierwszy hinduski noblista, pisarz, filozof, pedagog i artysta malarz. Tę erudycję, wrażliwość niespotykaną i chłonie się tu z każdego zdania. Nie ma tu słów zbędnych. Każde niczym skarb. Dotykamy prostoty dzieciństwa i rodzicielskiego oddania. Okrywa nas całe spektrum emocjonalności. Tak tu cicho i intensywnie zarazem.
To lektura, która odrywa nas od przebodźcowanej codzienności, krzyczącego świata i odnoszę wrażenie, że cała jest uważnością, miłością, łagodnością, choć nie omija trudności losu. Skupia nas – nieustannie zabieganych – na detalach. Maleńkich cudach. Niezwyczajnych zwyczajnościach. I robi to w sposób wybitny. Otrzymujemy zbiór krótkich tekstów, w których nić powiązań dostrzega się na każdym kroku, a jednak każdy taki swój. Można otworzyć nawet, gdy mamy krótką chwilę i wziąć dla siebie.
Mówią ciszą…
Budzą poetyckimi kadrami…
„Podczas tłumaczenia „Jaśniejącego księżyca” przyświecał nam jasny cel: zachować jak największą wierność przekładu względem oryginału, który Tagore opublikował w 1913 r. Tłumacząc „The Crescent Moon” z języka bengalskiego na angielski, autor sam zdecydował, na jakich warunkach chce zaprosić zachodniego czytelnia do pozornie obcego świata, pełnego jednak znajomych doświadczeń i uniwersalnych refleksji.
Tłumaczom pozostało zatem uszanować wybory twórcy i zachować formę oraz strukturę pierwowzoru.”
Nieoczywiste ilustracje…
„Stanę się snem i przez szczelinę w twoich powiekach wskazane się w głębiny Twojego sny, a kiedy się obudzisz i rozejrzysz zaskoczona, wylecę w ciemność – jak migoczący świetlik.Kiedy w wielkie święto puja dzieci sąsiadów przyjdą bawić się wokół domu, rozpłynę się w muzyce fletu i cały dzień będę pulsować w twoim sercu.Gdy kochana ciocia przyjedzie z prezentami na święto puja i zapyta: „Gdzie jest nasze dziecko, siostro?” – odpowiesz jej łagodnie: „Jest w źrenicach moich oczu, jest w moim ciele i w mojej duszy”.
Uczta słowno-wizualna…
Są tu różne perspektywy. Jest samotność, domki z piasku i puste muszelki. Sztormy i morze tarzające się że śmiechu. Filigranowe brazy jak uśmiech na twarzy śpiącego dziecka czy zaciszny kącik matczynego serca, które pomieści nieskonczoną radość. Są noce i dnie. Listy od taty, które nigdy nie dotarły. Zachwyty, odwagi i drżenia. Postota dziecka i uwikłanie dorosłego w tym co materialne. Do tego ta orientalna baśniowość przeplatająca się z realizmem. Są lampiony, pragnienie złapania księżyca, białe jaśminy i para skrzydeł dla marzeń. Odejście w dorosłość i wspominanie dzieciństwa, które buduje.
Język niezwykły. Proza poetycka, a ta trafia w moje najczulsze struny. Brawa należą się tłumaczom za to co tu uczynili. Jestem pod wrażeniem i kłaniam się Wam nisko.
Ilustracje tak nieoczywiste, wymykające się wszelkim ramom i dające pole do interpretacji. Budzące myślenie i odczuwanie. Ciekawa jestem co mówią do Was…
Twarde oprawy…
Śliski papier…
Drugą wyjątkową publikacją jest „Len”, autorstwa Jana Christiana Andersena, opowiedziana przez Beatę Wojtiuk, z ilustracjami Małgorzaty Baki.
Znajdziecie ją tutaj
Podejrzewam, że większość z Was nie miało okazji poznać tej bajki, a warto. Jest i dla najmłodszych, i dla nas – dorosłych. Opowieść metaforyczna, która wiedzie czytelnika przez różnorodne momenty, stany, doświadczenia. Alegoria życia. Każdego. Stąd jej wielowymiarowy uniwersalizm, ale i kameralność, która daje poczucie więzi, zrozumienia, bliskości.
Oto Los Lnu, który uczy nas pokory. Tego, że przemiana jest nieodłącznym elementem bycia, a każda sytuacja mija. Tego, że dobroć i celowość kryje się we wszystkim, a jednak nie zawsze potrafimy to dostrzec. Dużo tu zaufania, wytrwałości i prostolinijnej mądrości, a wszystko zamknięte w czarującej literackiej oprawie. Takie wydawanie to nie rzemiosło, to prawdziwa sztuka.
Dopracowane w każdym calu…
Pełne światła i cienia…
Przenoszą nas w inny wymiar odczuwania…
„-Ach…-westchnął, gdy słup ognia porwał go w górę i zamienił w tysiące iskier pędzących coraz wyżej i wyżej…O wiele wyżej niż mogłyby sięgnąć niebieskie kwiatki, miękkie jak skrzydła motyla. A blask płomieni był o wiele jaśniejszy niż ten, którym jaśniało niegdyś białe, lniane płótno…Na krótką chwilę, okamgnienie, litery na papierze stały się czerwone, układając w ogniste słowa.”
Len zakwitł pięknem. Czuł się zaopiekowany, a przyszłość jawiła mu się w jasnych barwach. Przekonał się jednak, że szczęście trwa chwilę. Doświadczył bólu wyrywania z korzeniami i pracy kołowrotka, dzięki której stał się płótnem. A i papierem czującym ciężar zapisywanych na sobie słów. Przeżył skrzynię i ogień. Dlaczego to wszystko przetrwał? Bo „pieśń życia nigdy się nie kończy”…
Tu także karmieni jesteśmy nieoczywistą szatą graficzną z artystycznymi ilustracjami na czele.
Podczas wykonywania zdjęć do recenzji nieustannie doświadczałam zmian kąta padania i intensywności światła. Było to niezwykłe móc obserwować te książki w tak różnorodnym słońcu. One same, w zależności od czytelnika na którego trafią, oświetlają tak różne sfery życia. Pomagają dostrzec więcej. W milczeniu i skupieniu na małym, a jednocześnie tak wielkim.
Polecam Wam bardzo.
***Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Kropka Kreska***
Warto zaprosić je do swojego domu…