Najpierw zobaczyłam nastrojową okładkę, która przyciąga tajemnicą i mrokiem, a potem się przeraziłam. Bo bogobójczyni zabrzmiało mi tak boleśnie. Wyobraziłam sobie mój świat bez Boga, który się we mnie nie mieści. Nie poddałam się jednak pierwszemu odczuciu. Otworzyłam, a dedykacja “Mojemu ojcu, który czyta każde słowo” zmiękczyła moje serce wrażliwe. Krok po kroku zaczęłam wnikać w tę powieść fantasy, żeby wyjść z wygodnych butów, wejść do nieoczywistości i sprawdzić co sobą niesie, bo często wrażenia początku zmieniają się diametralnie w trakcie. Wiecie, że po ten gatunek sięgam niezwykle rzadko, dlatego to dla mnie zawsze niczym odkrywanie nowego lądu. Znalazłam więcej niż się spodziewałam i choć fantasy nie stanie się moim naj to takie przełamania bez wątpienia perspektywę odwracają i wyostrzają zmysły. A to też potrzebne. Żeby ze stagnacją się nie zaprzyjaźnić. Żeby w apatii nie rozsiąść.

Książkę znajdziecie tutaj

“Bogobójczyni”

Hannah Kaner

przekład Jacek Drewnowski

Wydawnictwo Jaguar

W tej pierwszej części trylogii fantasy, usłyszałam akompaniament klasyki literatury gatunku, dlatego każdy kogo “Wiedźmin” wciągnął swoją nastrojowością coś dla siebie tu znajdzie. Poczułam mroczną baśniowość jakby u braci Grimm, która kusi i niepokój budzi, dreszcze wywołując. Zobaczyłam prawdę o człowieku, który jest targany między dobrem a złem i nie zawsze potrafi wybrać właściwie.

Oto kraina, która pełna jest bogów przeróżnych, nowych, dzikich, z których każdy chce dla siebie jak najwięcej. Bezinteresowność została dawno zapomniana. Wierni przywiązani są do swoich małych panów, bo przecież uzyskują od nich pomoc. Dostrzegłam w tym obrazie silne nawiązanie do życia naszego. Bo ile to razy z tego co przemijające, złudne, fałszywe czynimy sobie bożki, które determinują nasze decyzje, obierany kierunek i hierarchię wartości. Bogowie nic jednak nie dają, nie biorąc czegoś w zamian. Czy zatem zastanawiamy się w co tak naprawdę wierzymy? Czy jesteśmy wciąż wolni czy jednak już w ich sidła uwikłani?

Czy zatem zastanawiamy się w co tak naprawdę wierzymy? Czy jesteśmy wciąż wolni czy jednak już w ich sidła uwikłani?

A jednak coś zaburza utrwalony porządek tej krainy. Król Arren drugi, bohater Blenradenu, Wschodzące Słońce Zachodu, obecnie w trzecim roku panowania Po Ocaleniu Naszego Kraju przed Bogiem Wojny, dostrzegając zagrożenie, podejmuje się rewolucji. Zakazuje oddawania jakiejkolwiek czci bogom w obrębie granic Middrenu. Sam rady jednak nie da z tej misji realizacją. Potrzebni są bogobójcy, którzy unicestwią panoszące się bożki. Veigowie – bogów pogromcy. Zmiany nie budzą zadowolenia wszystkich i ogrom emocji niosą.

Już od początkowych stron poznajemy bohaterów, których losy połączą się w jeden. Oto temperamentna Kissen, młoda dziewczyna, która przeszła tak wiele, bo doznała najdotkliwszej straty. Morski bóg sieci pełne ryb jej rodzinie darował i burze przepędzał, a jej imię “zrodzona z miłości do morza” znaczy. Życie płynęło z fal rytmem, a jednak nie wszyscy to akceptowali. Nagle spętani co do jednego, a “ogień wirował i rozkwitał wachlarzami światła i żaru.” Czarne gorąco. Światło. Ból. Ciężkie serce. Osidisenie, bogu morza, pomóż! Cała rodzina Kissen została zdradzona i ofiarowana bogini ognia. Ojciec, uratował ją w chwili ostatniej, wypraszając łaskę. Ocalała. Dużo w niej jednak żalu, niechęci do życia,  ale i determinacji  by bogom odpłacić za zrujnowanie tego co dla niej najcenniejsze. Uczuć trudnych pełna, swą misję, władając mieczem, odnajduje. Bagaż przeszłości ze sobą niesie.

Jest i Elogast, weteran wojenny i króla sprzymierzeniec, który zaszył się w głuszy i spokoju. By zapomnieć i po swojemu żyć. Uwielbia zagniatać ciasto, bo chleb taki żywy, miły, wierny. Żar pieca i ciepło stają się jego codziennością. Do czasu. Bo niespodziewana wizyta, która staje się impulsem do powrotu, wszystko odmienia. Elogast będzie musiał za broń chwycić znowu. Z niebezpieczeństwem iść w tajemnicę.

Wreszcie dziewczynka Inara, dziedziczka, która utraciła bliskich i miejsce swoje.  Z doświadczeniami ciążącymi jak kamienie, bo “żadne dziecko nie zapomniałoby powrotu matki do domu w najmroczniejszych dniach wojny, rannej, złamanej i milczącej”. Mały bożek niewinnych kłamstewek,  Skedi, znalazł w niej swoją ostoję. “Kłam”, nieustannie jej mówi dalej niż na dwadzieścia kroków nie opuszcza. A potem blizna przypominająca pajeczą sieć. Dreszcz. Mroczne przeznaczenie.

“Ogień wirował i rozkwitał wachlarzami światła i żaru.”

We troje ruszą w podróż do zrujnowanego miasta Blenraden, gdzie wciąż mieszkają ostatni dzicy bogowie. Będzie to wędrówka, w której ryzyka, strachu, odwagi i brawury nie zabraknie. W której krew, walka, ale przede wszystkim dobro ze złem tańczyć będą. Pierwsze dźwięki  są tu mocnym tąpnięciem. Duszno, tajemniczo. Czujemy się zaintrygowani fabułą i czekamy na to co się dalej wydarzy. To powieść drogi, a jednak nie wiemy dokąd nas zawiedzie. Błądzimy, potykamy się, czasem musimy zaczerpnąć powietrza. I ja czasem odkładałam, żeby ochłonąć i przesytu nie doznać.

To pisarski debiut, ale już czuje się wnikliwość w podejściu do bohaterów i umiejętność pokazania ich z każdej strony. Autorka nie idealizuje swoich postaci. Jest więc to co negatywne i pozytywne. Mimo charakterystycznej fabuły odczuwam tu uniwersalizm przekazu. Znajdziemy tu spektrum tematów ważnych i konteksty kulturowe. Są wątki polityczne, religijne, wojenne traumy, ludzka natura, w tym dążenie do posiadania wpływów, mitologia, choć nie ta nam znana. Jest zaufanie, poczucie winy, rozczarowanie, gorycz czy obietnica. A i wątek namiętności na chwilę zawita na stronice.

“Jej usta smakowały liśćmi szałwi.”

Choć czyta się lekko to nie jest to lektura łatwa. Czytadło, o którym za moment się zapomni. Autorka stworzyła pełne detali uniwersum. Plastyczny język porusza zmysły, bo “jej usta smakowały liśćmi szałwi”, a zapach cytryn unosił się w powietrzu. Czujecie?

Czy nasi bohaterowie wytrwają razem do końca? Jakie spotkają ich przygody? Co kryje naprawdę szklana fiolka ze srebrną wodą? I kim jest Skediceth? Pytania się mnożą, a odpowiedzi czekają na Was na kartach powieści. Ja nie chcę zdradzić zbyt wiele.

Z lektury zabieram ze sobą tobołek mądrości, bo…

Zdrada uczy rozumu.

To nie ucieczka, kiedy wracasz.

A nikt, kto cię kocha, nie poprosiłby cię o odrzucenie swojego życia. 

Ot co. Zachęceni?

***Współpraca recenzencka z Wydawnictwo Jaguar***

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *