Mój japoński patronat, a każdy traktuję jak swoje literackie dziecko…
“Moje miejsce w antykwariacie Morisaki”
Satoshi Yagisawa, przekład Dariusz Latoś
Wydawnictwo Kwiaty Orientu
To powieść, która przenosi nas do tokijskiej dzielnicy antykwariatów – Jinbocho, gdzie klimat starych ksiąg urzeka, kontrastując z nowoczesnym tłem wieżowców. Podobno drugiego takiego miejsca nie ma na świecie całym. I ja w to wierzę.
Dla tych, którzy mogą nie jeść, ale muszą czytać i rozumieją porozkładane stosy ksiąg, nie mieszczące się już na półkach, a i charakterystyczny zapach książkowego kurzu nie jest im obcy. Choć w rzeczywistości jest dla każdego, bo egzystencjalne, choć prostolinijnie podane prawdy sobą niesie. Jest o czytaniu, życiu, ale i śmierci, które wspólnie tworzą barwny gobelin naszego bycia. Bez wyjątków.
Nie jest to proza monumentalna o rzeczach wielkich, ale bez wątpienia skrywa się w niej tak trudno uchwytna przytulność i bliskość. Jest zwyczajność kupowania woluminów, które mają swoją historię. Małe opowieści – wyzwalacze emocji i myśli, poukładane precyzyjnie na regałach. Czajniczek, czarki i kurze łapki w kącikach oczu. Jest broszka w kształcie lilii i lampka witrażowa niczym latarnia morska. Nie zabraknie słodkiego daifuku z fasolą i aromatu czerni w filiżance, “bo kiedy robi się zimno, człowiek instynktownie szuka miejsc z gorącą kawą”. Czyż nie? Prostota wygląda tu z każdego zakamarka. Jest uroczo i minimalistycznie, jak na japońskie przestrzenie, także te duchowe, przystało.
Przez stronice nieśpiesznie prowadzi nas Takoko, która w pierwszej części “Moje dni w antykwariacie Morisaki” pogrążona była w bezmiernej apatii. Poznajemy jej wujka Satoru wraz z żoną Momoko, prowadzących antykwariat, chłopaka Wadę i nieliczne grono znajomych. Nie ma pędu i usłyszeć można szelest przewracanych kartek. Wkraczamy do galerii antykwarycznych ekscentryczności. Bo są klienci szperacze, kolekcjonerzy, miłośnicy, koneserzy czy oglądacze. Odkrywamy meandry pisarstwa, ale i międzyludzkich relacji, które rzutują na to co jest i będzie. Zaglądamy do przeszłych, wyłącznie iluzorycznie filigranowych zdarzeń, bo pomimo upływu lat nie dają o sobie zapomnieć.
Główna bohaterka chce sprawić radość swojemu wujkowi i wysłać go wraz z ukochaną na kilka dni zasłużonego odpoczynku. Niech zostawi księgarski fach, a ona zajmie się wszystkim. Choć na moment. Decyzja wujka okupiona jest dużym wysiłkiem Takoko, bo upór to niewątpliwie jedna z jego cech charakterystycznych. Wreszcie się udaje i dziewczyna zamieszkuje w antykwariacie. Któż z pałających miłością do książek nie chciałby takiego domu? Rozmyśla, czyta klasykę japońskiej literatury – “Pochwałę cienia”, przyjmuje gości, a czas jakby zmienił bieg. Jednak na wierzch zaczyna wychodzić skrywane, a powrót wujka przyniesie nieoczekiwane…
Pytań rodziło się we mnie wiele, bo czy można się scalić z księgarnią i stać się nierozerwalną jej częścią? Jest tu poszukiwanie książki – widma niczym tropienie skarbu, Festiwal Używanych Książek, niechciane uniesienia i lęk przed odrzuceniem, który ma w sobie jakąś uniwersalność.
O tym, że czytanie może stać się remedium na smutek. O historiach, które bolą od dzieciństwa i murach uczuć, które nie pozwalają przedostać się autentyczności. Blokują, duszą w samym sobie i spontaniczność odbierają. O przebijaniu tej skorupy i otwieraniu się. Powolnym i naturalnym. Wreszcie o miłości i ciszy, którą może wywołać.
Tylko z pozoru mało tu emocji, bo japońska wrażliwość pulsuje pod skórą. Samotność miesza się tu z pragnieniem bycia obok. Nieumiejętność wyrażania wnętrza z pragnieniem odnalezienia swojego miejsca w tym świecie. Bo w głębi duszy pragnie tego każdy. W języku powieści nie znajdziecie finezji, ale powszedniość, która daje czytelnikowi codzienne kadry. A czy to nie one zamiast spektakularnych tąpnięć, niosą prawdę o człowieczym losie?
Kroczymy tu swoim tempie, a rytm wyznacza bijące serce antykwariatu, choć to przecież ludzie, którzy tworzą miejsca są ich siłą napędową. Niektórzy tu sądzą, że antykwarystyczna rzeczywistość to marnowanie czasu, inni chcą napisać o niej powieść. Ot, różnorodność perspektyw.
Czytając, odnosiłam wrażenie, że słyszę szept autora tuż przy uchu. Słuchałam uważnie, żeby złapać każdą kroplę tej treści o tym, że pory roku zmieniają się, a książki trwają. Że literatura jest silniejsza niż śmierć, a życie to powieść, którą piszesz. Tak, Ty.
A ja niezmiennie widzę kwitnące wiśnie na szpitalnym dziedzińcu…