Przychodzę do Was z recenzją, która musiała swoje “odleżeć”, ale dziś nastał jej moment. Mam nadzieję, że Autorka droga zrozumie ten twórczy proces, który potrzebował czasu. Owoc dojrzał.
Wcale nie o tym, o czym podobno tak. Czyli niekoniecznie i nie do końca o skrupulatnie planowanym morderstwie, choć dałabym się zwieść.
Gdyby nie namowy Natalii Szyszkowskiej nie sięgnęłabym, przysięgam. Co Ty ze mną zrobiłaś? Teraz ja namawiam ją publicznie na kolejne potoki słów. Okazało się, że to mięsisty kawał literatury na wysokim poziomie, który mógł mi umknąć przez opis jakby o innej lekturze, Wydawnictwo, do którego nie zaglądam tak często lub przez okładkę, która nie złapała mnie kurczowo za rękę, krzycząc zostań! Samą powieść – połknęłam, rozkoszując się jednocześnie. Smakowałam każdy kęs, zaskoczona, że tak wybornie smakuje.
“Wszystkie strachy”
Natalia Szyszkowska
Wydawnictwo Oficynka
Wcale nie kryminał, thriller także nie, od horroru daleko. Niby nie ma się czego bać, a jednak wszyscy nosimy w sobie naręcza strachów. Dramat obyczajowo-psychologiczny, o człowieku, który zmaga się sam ze sobą. Przedziera się przez swoje korzenie, zarastające mchem małżeństwo, które okazuje się zmurszałym pniem i żyje w starej kamienicy, z dnia na dzień, a jednak inaczej. Jest ostatnia zima, wiosna, lato. Jest i ostatnia jesień. Bo przecież tak właśnie będzie. W każdym życiu. Cztery pory bycia.
Gdy w rodzinnym domu, po nieodwołalnej śmierci ojca w kopalni, znajdzie się skrzynkę z rzeźbionymi listkami i łodyżkami na wieczku, jej zawartość może zasnuć dotychczasową rzeczywistość kłębami dymu i unieść wysoko zapach skrywanej tajemnicy.
O tym, że nasze istnienie to patchwork, pozszywany ze skrawków przebłysków, zdarzeń i myśli. Z czucia i ludzi. Strona po stronie sondujemy psychikę głównego bohatera, kilkudziesięciolatka, który w pewien sposób przegrał swoje jestestwo. Pojawiają się synowie Jan i Aleksander, miłość do mostów silniejsza niż do kobiety i poplątane kłębki ojcowskiej relacji. Jest babciny piec, krótkie czarne włosy i pęknięte lustro. Wraca myśl o Monice – Serbce z wyrwanym sercem. Są borówki pchane do ust garściami i martwe ciało z pustym słoikiem tuż obok – niczym oswajanie umierania. Dotyk dłoni zimnej jak lód – imieninowe zapomnienie. Detale, drobiazgi, mikrokosmosy. Sierpniowe wieczory, krzesło, stolik i strząsanie śmierci z ramion. Czerwona teczka, a w niej, między aktem zgonu a papierami rozwodowymi, wypracowanie. Zbyt dorosłe, zbyt nie na temat, zbyt urzekające, by mogły je napisać lata młodości. Rozlane na blacie mleko, odchodzenie matki, tak bolesne, drucik, dudnienie ciszy. Wspólne wybieranie pomarańczy, które rozdziela na zawsze, latawce do przedszkoli, poorane twarze, ręce wysuszone jak konary drzewa. Znaczenie mają reminiscencje, retrospekcje wciąż się dokonują. Bo książeczka dla dzieci otrzymana w prezencie na piąte urodziny, czy rzeźbione figurki z drewna stają się skarbami bezcennymi. Wreszcie spadające zewsząd hałdy piasku – wodospady pokrywające drobinkami wspomnienia.
Ludzie, ta literacka przestrzeń jest tak nabrzmiała, soczysta jak rumiane jabłko, a jednak pełna goryczy. Duże przenika się tu z małym. Niepozorne z najważniejszym. W każdej sekundzie dzieje się tu życie. Nie zliczę wzruszeń, rozedrgań i silnych ciosów, których doświadczałam. Nie zliczę niczego co dała mi ta książka. I choć nie jest to powieść monumentalnych rozmiarów, to wywołuje monumentalne emocje, a jednak takie swojskie.
Szanowna Autorko, jesteś dla mnie talentem, bo stworzyłaś literaturę, którą się chłonie, którą się nasiąka, przez którą się płynie, choć dno jest przecież kamieniste i pełne mułu. Dawno jakikolwiek debiut nie poruszył mnie tak bardzo. Pokuszę się o stwierdzenie, że tu się powinny posypać nagrody, bo jest treść, niebywały język, z którego spadają także krople prozy poetyckiej, kreujący pełne detali obrazy, mikrozdarzenia i gesty. Jest pisarski kunszt, który stawia czytelnikowi wymagania, więc pustej szklanki tu nie znajdziecie. Trzeba pić do dna i chce się, tak bardzo się chce, choć oczywiście to zdanie tak bardzo moje, że bardziej się nie da.
Na koniec czułam niedosyt, bo jestem zwolenniczką jednoznacznych rozwiązań, konkretnych przesłań i sytuacji o mocnych konturach, ale z drugiej strony chęć na więcej została rozbudzona. Może to był cel kreatorki tego świata?
Ja Was tu wszystkich proszę, namawiam, żeby nie powiedzieć zmuszam, bo przecież co to to nie. Przeczytajcie, czytajcie, wracajcie, póki jeszcze jest w magazynie (jest?), bo to literatura piękna najwyższych lotów. A nie spodziewałam się.
I wiem, że idąc przez każdą porę – mieć za sobą giganta to jest coś. A jednak wciąż wraca pytanie. Czego się boję, mamo? Co mieści moja skrzynia na strachy? A co jest w Twojej?
Mocno polecam.