Kolejna odsłona cyklu “Tu Człowiek”, choć po raz drugi nieco inna. Bo są tacy, którzy chcą podobać się innym i dążą, idą krok w krok, naśladują. Są też Ci twórczy, którzy własną drogą. Nawet jeżeli to nie na czasie, nie pop, nie wiąże się z deszczem pochwał i docenienia. Są tacy, którzy po swojemu, co im w środku gra. Dlatego Ich tu zaprosiłam. Piszą, czytają, działają, wykraczają poza utarte, mocno inspirują i dziś Oni, a nie ja, polecają wybrane przez siebie książki. Jestem bardzo ciekawa tych literackich smaczków! Marta wprost owładnęła mnie swoją nieprzeciętną wrażliwością, Janusz to mistrz analogowej literatury, Klaudia spośród krzykliwych okładek wybiera prawdziwe perełki, Tomasz nie próżnuje i wciąż zabiera nas w nowe kryminalne światy, Krzysztof zachwyca mozaikowym językiem w książce “Nieobecność”, a Dominika wraz z Fundacją Tu Kultura dociera z tą najlepszą gdzie tylko może i to w najlepszym stylu.

Kubki z aromatem gotowe? Spójrzmy w “Twarze książek”, Wasze twarze i znajdźmy coś dla siebie. Tak bardzo się cieszę, że tu jesteście. Koniecznie do nich zajrzyjcie!

||Marta Kopacz|| Urodzona w Polsce, wygnana przez chęć smakowania świata do Wielkiej Brytanii, nie do końca pewna, gdzie wybuduje wymarzony dom z werandą i kominkiem. Pasjonatka wszelakich treści pisanych, a także ruchomych obrazów, nie tylko jak w starym kinie i najlepiej z pogranicza alternatywy i niszowych produkcji. Zakochana w sporcie, podróżach, córce i nieziemskim narzeczonym. Autorka krótkich treści i prawie poezji, a także współautorka antologii “Nieoczywista”. W życiu wszystko dzieje się, bo ma się dziać, dlatego należy przyjmować każdy element rzucany nam przez los i robić z niego jak najlepszy użytek. I kochać, kochać mocno i szaleńczo! Cała ona.

Tytuł: „Lato, kiedy mama miała zielone oczy”

Autor: Tatiana Tibuleac

Wydawnictwo: Książkowe Klimaty

Moja Mama też miała zielone oczy. Zawsze wydawały mi się prawie takie zielone, jak moje. Trochę bardziej wyblakłe może, co mama tłumaczyła upływem czasu, który robi z nas coraz bardziej przezroczyste istoty, aż do całkowitego zniknięcia. Aż staniemy się całkowicie przezroczyści. I zniknęła Mama moja z zielonymi oczami, pozostawiając jeszcze na ziemi moje oczy zielone, blednące od starości, od czasu do czasu farbowane płaczem na zielony kolor – legenda, w którą wierzę od dziecka.

Drogie „Lato, gdy mama miała zielone oczy”, jesteś mi bardzo bliskie. No bo tylko pomyśl. Zielonookie matki. Młodsze rodzeństwo i siostrzane przepychanki o złoty medal i miejsce na podium w walce o matczyną miłość. Odszedły ojciec i nie idealnie złożone puzzle z obrazkiem rodziny przy obiedzie. I te czerwone maki na okładce, które pamiętam z wielkiego obrazu w rodzinnym domu.

Zaczynasz bez wstępu, nie ostrzegasz. Od pierwszego zdania walisz po łbie obuchem emocji, tak silnym, że zaciskam oszołomiona cząsteczki siebie na twoich literach. Szokujesz. Bijesz pogardą nastoletniego Aleksego do swojej matki i nienawiścią do swojej młodszej siostry. Pokazujesz nieme błaganie chłopca o wygraną w wyimaginowanym wyścigu o matczyną uwagę i miłość. I nastoletni, obrzydliwie krytyczny stosunek do matki, jej manier, ciała i słów. Co sprawia, że decydujesz się pogodzić Aleksa z pomysłem matki na wspólne spędzenie wakacji we Francji? Przecież tak bardzo chciał do Amsterdamu! Kumple, wolność i swoboda! A jednak matka – czy to ten samochód, który miał prowadzić chłopak, a na którego zgodziła się matka?

Dobrze, że się zgodziła. Trzeba mieć czas, żeby pozwolić wyblakłej i przerzedzonej miłości syna do matki na nabranie kolorów i zacerowanie dziur, powstałych w procesie dorastania w poszarpanej rzeczywistości. Po osamotnieniu przez ojca. Podczas pokonywania drogi przez nastoletnie złości na świat. Zielonooka, mogę tak o niej pisać? Wydawała się być niezwykle ciepłą, cierpliwą kobietą, znoszącą pogardliwe przytyki syna z uśmiechem. Oczyszczając zranioną duszę rosą łez, kiedy chłopaka nie było obok. Płacząc do wewnątrz. Na pewno chciała, żeby to właśnie ten uśmiech zapamiętał, jak już ona w końcu przegra wyścig o życie i na zawsze zniknie. Bo w końcu zabrakło przecież coraz to mniejszych sukienek na jej coraz mniejsze, zżerane przez raka ciało.

“Na pewno chciała, żeby to właśnie ten uśmiech zapamiętał, jak już ona w końcu przegra wyścig o życie i na zawsze zniknie. Bo w końcu zabrakło przecież coraz to mniejszych sukienek na jej coraz mniejsze, zżerane przez raka ciało.”

Niebanalny deszcz słów wypłakujący opowieść o relacji syna z matką, niemym krzykiem wyjątkowej, niepowtarzalnej i bardzo kłującej narracji. Łzy utrudniały mi mocno lekturę, nabierając na sile, jak słony wodospad, żeby na końcu rozpłakać mnie doszczętnie i do takiego szlochu, który trudno jest opanować.

Zbieram kawałki, na które rozpadła się moja emocja miłości do matki, rodzicielki, której już nie ma i nie będzie. Próbuję wytłumaczyć duszy, że matka do końca wiedziała, że syn kocha. Inaczej nie byłoby słoneczników. Ani francuskiego pożegnania, na wieczny odpoczynek.”

||Janusz Białas|| Autor bloga https://riversidebluesnr2.blogspot.com/

Miłośnikiem książek jest od zawsze. Czytanie to dla niego esencja życia. Kocha muzykę i filmy. Uwielbia Bacha, Mahlera oraz nieme kino. Życie wciąż go ciekawi, mami, czaruje, zadziwia. Mieszka w małym miasteczku na Śląsku, ma blisko w góry, do których tęskni. Jego pasją jest też kaligrafia. Przeraża go wojna i przemoc. Autorem czterech blogów poświęconych książkom, muzyce, filmom i czwartego z jego poezją. Marzy o napisaniu książki.

Tytuł: „Praski elementarz”,

Autor: Aleksander Kaczorowski

Wydawnictwo: Czarne

Aleksander Kaczorowski na początku lat 90-tych odwiedził stolicę Czech na pięć dni. Były to pięć dni, które zdecydowały o jego przyszłości, pięć dni, które go ukierunkowały. W tak krótkim czasie nie można poznać żadnego miasta, a tym bardziej miasta takiego jak Praga, bogatego w zabytki i w historię; o tym wie każdy, kto kiedykolwiek odwiedził to miasto lub próbował wcześniej dowiedzieć się o nim więcej za pomocą lektury. Konieczna jest selekcja. Trzeba zobaczyć Hradczany, Stare Miasto, Plac Wacława, kosztem Józefowa czy Žižkova. Kaczorowski nie zabiera nas w żadne z tych miejsc. Jego „praski elementarz” jest podróżą w głąb czeskiej duszy. A także w głąb własnej. Praga jest w książce przedstawiona jedynie jako miejsce, w którym rozgrywają się opisywane wydarzenia, środkiem ciężkości jest jednak nie miejsce, w którym rozgrywa się akcja, ale jej charakter. W skrócie chodzi w „praskim elementarzu” o losy czeskich intelektualistów oraz ich postawę wobec komunizmu.

“Praski elementarz” to lektura intrygująca, wciągająca, pouczająca i podająca na tacy wiele interesującej wiedzy. Nawet jeżeli kogoś nie pociąga kultura Czech, to przecież szalenie interesujące są losy i postawy ludzi w obliczu totalitaryzmu. A także fakty o tym, jak ludzie ludziom tworzyli piekło, co zawsze wywołuje we mnie stan, który można określić jako niewiarę w oczywistości, ponieważ trudno mi w to uwierzyć, że tak można.”

Sporo pojawiających się w książce postaci jest bez trudu rozpoznawalnych dla każdego czytelnika. Hrabal, Kundera, Hašek, Čapek, Jesenská, Havel, Kafka. Sporo jednak informacji na temat twórców mniej znanych dla czytelników, nie interesujących się zbyt głęboko czeską kulturą. A i o tych tuzach autor potrafi powiedzieć wiele faktów nieznanych.(…) Centralną postacią książki — jakżeby inaczej — jest Franz Kafka. Jego cień unosi się nad Pragą nieustannie i z upływem czasu nie niknie, raczej się utrwala. (…)

“Praski elementarz” to lektura intrygująca, wciągająca, pouczająca i podająca na tacy wiele interesującej wiedzy. Nawet jeżeli kogoś nie pociąga kultura Czech, to przecież szalenie interesujące są losy i postawy ludzi w obliczu totalitaryzmu. A także fakty o tym, jak ludzie ludziom tworzyli piekło, co zawsze wywołuje we mnie stan, który można określić jako niewiarę w oczywistości, ponieważ trudno mi w to uwierzyć, że tak można. A jednak istnieją na to niezbite dowody i świadectwa, między innymi „Praski elementarz” Aleksandra Kaczorowskiego.

||Klaudia Miśkowicz|| Zafascynowana życiem i ludźmi, pasjonatka literatury i muzyki klasycznej. Magister filozofii, autorka bloga Ścieżki Mądrości sciezkimadrosci.blog.deon.pl oraz książkowego konta na Instagramie: instagram.com/oddycham.ksiazkami.

Tytuł: “Na wschód od Edenu”

Autor: John Steinbeck

Wydawnictwo: Prószyński i Spółka

Wolę krótkie formy, ale czasem trafiam na powieść, obok której nie da się przejść obojętnie. „Na wschód od Edenu” Steinbecka jest właśnie taką Powieścią przez wielkie „P”. Skończyłam ją czytać pewnego upalnego, letniego wieczoru i już wiedziałam, że nie zasnę tamtej nocy. Byłam poruszona do szpiku kości (a niewiele lektur wywołuje we mnie ten stan). Co ciekawe, nie spodziewałam się takiej reakcji! Przedzierałam się przez te kilkaset stron z wielkim trudem, a nieraz i ze znużeniem. Zakończenie spięło wszystko klamrą, która rzuciła światło na misternie budowaną historię. Co to za historia? Dzieje pewnej rodziny, toczące się spokojnie i bez większych zwrotów akcji. Bo nie o akcję tu chodzi. Steinbeck w mistrzowski sposób przenika naturę ludzką i zadaje pytania dotyczące każdego. Bohaterowie zmagają się z jednym pytaniem, które wpływa na życie każdego z nich. Jest to pytanie o zło. Czy jesteśmy na nie skazani? Czy dziedziczymy skłonność do zła? Kolejne pokolenia bohaterów mierzą się ze złem w nich samych: czynią je, choć go nie chcą.

“Steinbeck wzywa do przemyślenia kwestii tego, czy zło ma władzę nad ludzkim życiem i czy człowiek może uwolnić się od jego działania. Przewodnikiem w tych poszukiwaniach jest fragment Księgi Rodzaju, opowieść o Kainie i Ablu. Dość niepozorna rozmowa na temat znaczenia jednego zdania z biblijnej opowieści między bohaterami powieści stała się dla mnie kluczem do odczytania tej książki. Kluczem stało się słowo „TIMSZEL” (hebr. możesz)”

Steinbeck wzywa do przemyślenia kwestii tego, czy zło ma władzę nad ludzkim życiem i czy człowiek może uwolnić się od jego działania. Przewodnikiem w tych poszukiwaniach jest fragment Księgi Rodzaju, opowieść o Kainie i Ablu. Dość niepozorna rozmowa na temat znaczenia jednego zdania z biblijnej opowieści między bohaterami powieści stała się dla mnie kluczem do odczytania tej książki. Kluczem stało się słowo „TIMSZEL” (hebr. możesz). „Grzech leży u wrót i czyha na ciebie – mówi Bóg do Kaina – ale ty możesz nad nim panować”. Bóg nie mówi „masz panować” – to byłby przymus. Bóg nie mówi „będziesz panować” – to byłaby obietnica dotarcia do dobra bez wysiłku. Bóg mówi „możesz” – to otwiera pole wolności. W tym ludzka wielkość – może przezwyciężyć piętno Kaina, może wybrać inną drogę. „Każdy człowiek, w każdym pokoleniu, jest wypalany na nowo” – mówi jeden z bohaterów. I znamienne są słowa Steinbecka, że na świecie jest tylko jedna historia: zmaganie się dobra i zła w nas samych.

||Tomasz Brewczyński|| Rodowity mieszkaniec Piły, ekonomista. Pierwszą książkę wydał w 2020 roku i od tamtej pory nie wyobraża sobie życia bez pisania. Autor kryminałów i thrillerów psychologicznych: „Implikacja”, „Retorsja” Wydawnictwo Oficynka i „Nie zasługujesz na śmierć” Wydawnictwo Vectra. W najbliższej przyszłości planuje wydać nową serię książek detektywistycznych, a także kontynuować dotychczasowe powieści. W wolnych chwilach czyta, spędza czas z rodziną, a na Facebooku prowadzi swoją stronę autorską. Kocha wymyślać, tworzyć i kształtować inną rzeczywistość. Wierzy w sny, przeznaczenie oraz wyznaje zasadę, że nic nie dzieje się bez przyczyny.

Tytuł: “Vendetta Lukrecji”

Autor: Eliza Korpalska

Wydawnictwo: Oficynka

Była najlepsza w oddziale kadetów, biła na głowę konkurencję, nie miała sobie równych, aż w końcu kariera w Specjalnej Agencji Wywiadowczej stanęła przed nią otworem. Powierzono jej pierwsze zadanie, wystawiono na nie lada próbę, rzucono na głęboką wodę, najgłębszą z możliwych. Ciemną, mętną, zabarwioną krwią, cuchnącą na kilometr zbrodnią, ludzką bezwzględnością, maskowaną przy powierzchni brudnymi pieniędzmi. Cieszyła się z wyróżnienia, podjęła wyzwanie, orientując się szybko w nieprzychylnych jej okolicznościach. Dała się podejść, zaskoczyć, była jeszcze młoda i niedoświadczona, a przede wszystkim nie spodziewała się, że nie powinna ufać zupełnie nikomu, nawet swoim mocodawcom. Szybko zobaczyła dno, poczuła gorzki smak porażki, a na domiar złego… zakochała się. Zaprzysięgła zemstę, która od tej pory stała się jej głównym celem. Wszystko przestało się liczyć. Wszystko… oprócz „Vendetty Lukrecji”.

To już trzecia część przygód pięknej, niezwykle inteligentnej, zdeterminowanej, nieustraszonej i gotowej na wszystko Anny Litewski – rządowej agentki o pseudonimie Lukrecja. Książkę pochłonąłem w mig z wielką przyjemnością. Myślę, że przede wszystkim ze względu na piękno języka, jakim „Vendetta…” jest napisana. Najszczersze emocje, kobieca subtelność, prawda, mądrość, intuicja, uczuciowa dojrzałość, życiowe doświadczenie oraz umiejętność wyciągania wniosków z obserwowanego świata sprawiają, że każde słowo jest aksamitne w odbiorze, zdania brzmią leciutko, składają się w strumień wartko płynącego tekstu, będącego satysfakcjonującym, nie pozwalającym o sobie zapomnieć doznaniem. (…)

Literacką frajdę sprawiło mi również przebywanie w towarzystwie innej bohaterki książki – Kornelii Huckelberry. To zrozpaczona po zaginięciu syna kobieta, wierna przyjaciółka, pocieszycielka, zdawać by się mogło przeciętna, sterana i rozczarowana życiem matka, która kiedy trzeba umie posłużyć się bronią, znokautować potężnego osiłka na usługach mafii. Bez problemu przekształca rozpadający się dom w niezdobywalną twierdzę, wyposaża ją w system ekranów przeciwpodsłuchowych, śmiejąc się w twarz tajnym służbom, organizuje przyśpieszony kurs strzelania z przechowywanej w tapczanie bazooki, czy choćby wróży z gwiazd, bo jak twierdzi ta zadziwiająca dama, w trudnej i nieprzewidywalnej rzeczywistości „trzeba trzymać się czegoś pewnego”. Jedynie gotować Kornelia nie potrafi, lecz wśród wszystkich zalet jedna mała wada jest kropelką w morzu jej pozytywnych cech. Dla mnie najistotniejszymi są: bezpośredniość, życiowa mądrość, wierność, bezwzględne oddanie, szacunek do ludzkich słabości i gotowość do oddania życia w imię dozgonnej przyjaźni.

“Najszczersze emocje, kobieca subtelność, prawda, mądrość, intuicja, uczuciowa dojrzałość, życiowe doświadczenie oraz umiejętność wyciągania wniosków z obserwowanego świata sprawiają, że każde słowo jest aksamitne w odbiorze, zdania brzmią leciutko, składają się w strumień wartko płynącego tekstu, będącego satysfakcjonującym, nie pozwalającym o sobie zapomnieć doznaniem.”

Złożonych charakterologicznie postaci w najnowszej powieści Elizy Korpalskiej jest sporo, a barwna historia każdej z nich ukazana w „trzeciej – pierwszej” części w nieco innym niż uprzednio świetle daje obraz „wielkich” współczesnego świata, tych zobowiązanych działać na rzecz dobra kraju i obywateli, a także tych stąpających po drugiej stronie cienkiej, łatwo przekraczalnej granicy, którzy, na co przykładów w książce bez liku, mało różnią się od ludzi pozornie uczciwych.

Czy mordercze intrygi, mroczne zagadki oraz uwikłania w kryminalne sprawy są dzisiaj domeną tylko członków mafii? Jak pokoleniowo odległe i jak bardzo silne są powiązania dwóch przenikających się światów? Czy istnieje szansa na ich rozdzielenie? Jak się w nich odnajdzie młodziutka Lukrecja. O tym musicie przekonać się sami.

Gorąco polecam „Vendettę Lukrecji”, a jeśli nie czytaliście jeszcze poprzednich części przygód Anny Litewski, sięgnijcie po nie bezzwłocznie. To sensacje inne niż wszystkie, i z pewnością każdy znajdzie w nich coś szczególnego dla siebie. Ja znalazłem. I czekam na więcej.”

||Krzysztof Chronowski|| Mąż, ojciec, prawnik, pisarz. Można czytać od lewej do prawej, można wspak. Zależy od dnia, a ściślej – pory dnia. Autor „Nieobecności” wydanej przez Biuro Literackie; miłośnik twórczości Güntera Grassa, Georga Pereca, Eliasa Canettiego, Patricka Modiano. Konieczność wyboru jednej tylko książki, czy dwóch, a choćby nawet i pięciu nigdy nie będzie komfortowa. Zawsze wkradnie się jakaś arbitralność, z której nie będzie się można potem wytłumaczyć. Aktualnie więcej pisze, niż czyta. Może kiedyś znów złapie balans?

Tytuł: “Ulica Ciemnych Sklepików”

Autor: Patrick Modiano

Wydawnictwo: Czytelnik

Patrick Modiano jest autorem urokliwym. Pod względem formy był minimalistą, zanim to się stało modne, jego książki obfitują w dialogi, są pisane zwięzłymi, dalekimi od przesadnej ornamentyki zdaniami. Jakkolwiek bardzo sobie cenię wycyzelowaną pracę nad słowem, brawurę artystyczną prozy poetyckiej; tak dla tego twórcy – w którego literaturze nie możemy nic z powyższego odnaleźć – robię wyjątek, i to z bardzo wielką przyjemnością. U niego nic nie jest oczywiste, u niego wszystko trzeba konstruować z potrzaskanych łupinek, porozrzucanych drogowskazów, zagubionych artefaktów. Taka jest właśnie „Ulica Ciemnych Sklepików”, gdzie podążamy paryskimi uliczkami za historią głównego bohatera jakbyśmy byli wessani na plan klimatycznego filmu noir. Powoli, nieśpiesznie odkrywają się przed nami koleje losu protagonisty, w teraźniejszości, w przeszłym burzliwym okresie wojny, sam – a my razem z nim – zagubieni w meandrycznej faktografii próbujemy zrekonstruować, poznać jego tożsamość. Bowiem Guy Roland nie do końca wie co się wydarzyło, i jak się okazuje, nie do końca też wie, kim jest. Nie bez powodu autor zadedykował powieść swojemu ojcu.

“U niego nic nie jest oczywiste, u niego wszystko trzeba konstruować z potrzaskanych łupinek, porozrzucanych drogowskazów, zagubionych artefaktów. Taka jest właśnie „Ulica Ciemnych Sklepików”, gdzie podążamy paryskimi uliczkami za historią głównego bohatera jakbyśmy byli wessani na plan klimatycznego filmu noir.”

Autotematyzm w literaturze Modiano bez przerwy depcze czytelnikowi po piętach. Trzeba uczciwie przyznać, że cała twórczość Modiano skupia się wokół jednorodnej tematyki, wokół jednego i tego samego celu. Autor ciągle poszukuje siebie, przybierając co rusz to inne maski. Ale, skoro ciągle trwa w tym poszukiwaniu, to może nie powinniśmy mu tego przerywać, gdyż jego poszukiwania są najwyższej literackiej próby. Może powinniśmy po prostu do niego dołączyć?

||Dominika Strehlke|| Bydgoszczanka, z wykształcenia filolożka języka polskiego, z zamiłowania również animatorka kultury. Czas dzieli pomiędzy pracą w zawodzie nauczycielki języka polskiego a działaniami w Fundacji Tu Kultura, którą założyła dwa lata temu. Jest autorką programów i akcji promujących literaturę oraz czytelnictwo. Wolne chwile najbardziej lubi spędzać ze swoim synem w towarzystwie książek i gier planszowych oraz na wspólnych spacerach i rozmowach.

Tytuł: „Wielka Panda i Mały Smok:”

Autor: James Norbury

Wydawnictwo: Albatros

James Norbury zszokowany ogromem ludzkiego cierpienia, ogromem samotności innych i zszokowany ich przerażeniem życia, ich trwaniem w lęku i depresji, postanowił namalować pełne mocy idee i opatrzyć je słowem, by przypomnieć człowiekowi, że człowiek jest cenny – dla siebie i dla innych.

Filozofia buddyjska i sztuka medytacji, które z jego książki płyną, dają Czytelnikowi ogromny spokój, że będzie potrafił życie kontemplować, przeżywać i szanować, wzbogacać o ludzi, o chwile, o emocje, o trwanie ze wszystkim co ważne tu i teraz.

„Wielka Panda i Mały Smok” – historia jedna z piękniejszych. Dotyka każdym słowem, ujmuje każdą kreską, porusza serce, łączy myśli.

Historia, która zaczyna się wiosną i kończy się wiosną, w której ta wiosna i pory pomiędzy nie są bez znaczenia. I w której nie bez znaczenia jest każde słowo i między tymi słowami każda pauza. I oszczędność słów przy mnogości myśli, które rodzą się w nas podczas przeżywania podróży z tą książką – a może raczej podczas przeżywania z nią nas ponownie i na nowo, odkrywając siebie, zapytując o siebie i zdumiewając się sobą, i zachwycając się też – jest tej książki największą wartością.

To prosta opowieść o podróży Wielkiej Pandy i Małego Smoka, w której to podróży mniej ważny jest sam jej cel, a znacznie ważniejsza jest sama droga do celu. Jednak najważniejsze, podczas tej drogi, jest towarzystwo, którego początkiem jest pierwsze spotkanie – od niego podróż się zaczyna, do niego potrzeba odwagi. A w samej podróży potrzeba się czasem zatrzymać, by nie przeoczyć czegoś czy kogoś na drodze, by wybrać właściwy kierunek lub komuś wskazać szlak i razem z nim być, gdy zechce odpocząć w tej drodze.

I w prostocie tej historia historia ta zawiera całą głębią naszego bycia. – Choć brzmi patetycznie, to w najprostszy sposób ujmuje to, czym jesteśmy i o czym jesteśmy. Czytelnik szuka więc w niej symboliki całych zwrotów i pojedynczych słów. Daje jej i im chwilę, dając jednocześnie chwile sobie na bycie z sobą.

Książka zachwyca spokojem, mądrością, pokorą. Nie moralizuje i nie wyznacza granic interpretacji. Nazywa z pełnym przekonaniem myśli – i nie można z tymi myślami się nie zgodzić i nie można nie przyznać tym słowom racji. Są one najprostszym stwierdzeniem prawd, z którymi jesteśmy na co dzień, a których może na co dzień nie nazywamy, bo gdzieś za szybko, za prędko się nam żyje.

“To prosta opowieść o podróży Wielkiej Pandy i Małego Smoka, w której to podróży mniej ważny jest sam jej cel, a znacznie ważniejsza jest sama droga do celu. Jednak najważniejsze, podczas tej drogi, jest towarzystwo, którego początkiem jest pierwsze spotkanie – od niego podróż się zaczyna, do niego potrzeba odwagi. A w samej podróży potrzeba się czasem zatrzymać, by nie przeoczyć czegoś czy kogoś na drodze, by wybrać właściwy kierunek lub komuś wskazać szlak i razem z nim być, gdy zechce odpocząć w tej drodze.”

Książka pozwala zatrzymać się w lekturze, by nazwać , wyrazić uczucia. Daje chwile, by wątpić chwilami, by uwierzyć na nowo, by utwierdzić się wcześniej wątpiąc, by zrozumieć siebie i tych, z którymi idziemy przez życie, a może idziemy obok, których mijamy, a przy których może powinniśmy trwać choć chwilę.

I daje niezliczone mnóstwo możliwości odnalezienia siebie i odnalezienia swoich możliwości. I daje możliwości odnalezienia swoich piękności w sobie i swoich słabości też w sobie.

Daje też możliwość dzielenie się z sobą obawami przed tym, że może jeśli za bardzo otworzymy się przed innymi ludźmi, to łatwiej im będzie nas skrzywdzić. I obawami przed przeżywaniem z drugą osobą tego, co powinno być najprostsze, z obawy, że to co najprostsze w nas może się innym nie spodobać, czy może raczej może być dla innych zbyt mało atrakcyjne, więc tym samy i my nie będziemy dla innych atrakcyjni tak, jak być byśmy chcieli.

Ale jeśli nawet te obawy są, i nawet pomimo tych obaw, bohaterowie utwierdzają Czytelnika w tym, że to ca najprostsze wciąż jest najpiękniejsze i może tylko ludzie, których spotyka i z którymi podróż chce dzielić, są nieodpowiedni do tej podróży jego, bo mają wrażliwość inną niż jego lub nie mają wrażliwości wcale. A wrażliwości w drodze nie powinniśmy się wstydzić.

Każdy człowiek, któremu poświęciliśmy spotkanie zostaje w nas i czyni nas tymi, jakimi jesteśmy. Wybierajmy właściwą drogę.

I w tej swojej podróży na ścieżce możemy być, chyba że już jesteśmy, drzewem z korzeniami, które przetrwa każdą burzę, bo wtedy gdy był spokój zadbaliśmy o to, by korzenie sięgnęły głęboko. Możemy być, chyba że już jesteśmy, świecą, która rozświetla ścieżkę naszą i innych. Możemy być, chyba że już jesteśmy, każdą porą roku po trochu z jej cudem, by po trochu utwierdzić się, że trudniejsze momenty trwania ma każdy, i przemijanie jest w nas – i ono też może być piękne. Jesteśmy zdumiewający i wyjątkowi, lecz nie z próżności, w swoim cudzie.

PS. I choć w księgarniach książka stoi na regale dedykowanym dzieciom, to nie dajmy się temu zwieść, bo ta „książka dedykowana jest wszystkim, którzy bywają zagubieni”. A kto zagubionym nie bywa?

Dajcie znać, które tytuły Was przekonały najbardziej. Ja już dopisuję je do listy. Wszystkie (choć kilka pozycji już za mną, więc prawie) 😉

 

 

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *