I mamy piątkowy wieczór. Kubki pełne aromatu gotowe? Usiądźcie wygodnie na ławce “Tu Człowiek”, obok Kasi Dyjak, prowadzącej profil djakdecoupage, który odkrywa się kawałek po kawałku z wypiekami na twarzy. Tu dzieje się magia. Jest zauroczenie, zachwyt, ogrom pasji. Ożywają krainy dzieciństwa, materializuje się miłość do drugiego człowieka i świat literatury wkracza w inny wymiar. Nie wierzycie, przekonajcie się, poczujcie na własnej skórze…Do tego kilka dni temu Kasia obchodziła urodziny. Kasiu, „dziś żyj tak, żeby jutro nie żałować wczoraj”. Wszystkiego pięknego, bo zasługujesz na to co najlepsze!
ŻB: Kim jesteś?
KD: Jestem Kasia i pochodzę z Zamościa. Prywatnie jestem mamą dwóch wspaniałych córek, czteroletniej Łucji i rocznej Kornelii. Z wykształcenia dietetyk po Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, z powołania nauczyciel, a z pasji rękodzielnik.
ŻB: Czyli szerokie horyzonty. Skąd u Ciebie pomysł na decoupage, przecież jest tyle innych form twórczości?
KD: To jest bardzo ciekawa historia. Ponad dwadzieścia lat dorastałam w poczuciu totalnego beztalencia artystycznego. Miałam zadatki na sportowca, ale ich rozwijanie uniemożliwiły mi problemy zdrowotne. Dzień, w którym narodziła się miłość do decoupage’u zapamiętam do końca życia. Było to w grudniu 2017 r. Dokładnie niecały miesiąc przed moim pierwszym porodem. Wybraliśmy się z moim mężem na spacer po naszej ukochanej zamojskiej Starówce. Na Rynku odbywał się jarmark przedświąteczny. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Zobaczyłam toaletkę z lusterkiem, ozdobioną techniką decoupage’u. Wykonanie kompletnie nie w moim typie, ale sam kształt powalił mnie na kolana. Nie mogłam odejść o własnych siłach od tego stoiska. Patrzyłam się na nią jak sroka na pięć złotych, jednak cena jaką wówczas mi zaproponowano była dla mnie nie do przyjęcia. Dopiero z perspektywy czasu zrozumiałam, dlaczego tyle kosztowała. Wróciłam do domu i nie mogłam przestać o niej myśleć. W końcu doszłam do wniosku, że przecież mogę sobie zrobić taką sama…i tak się zaczęło. Wpadłam jak śliwka w kompot. Moja przygoda z decu trwa już ponad cztery lata, a stronę na Facebooku mam od ponad dwóch lat. Muszę przyznać, że nie był to łatwy czas. Miałam bardzo dużo momentów zwątpienia we własne możliwości. Przychodziły kryzysy. Pamiętam, że był nawet taki moment, kiedy zaczęłam rozdawać szablony, farby, preparaty, bo już podjęłam „ostateczną” decyzję, że decoupage to jednak nie moja droga, ale po czasie znowu do głowy wpadał mi pomysł, który po prostu musiałam zrealizować. Jestem całkowitym samoukiem. Wszystkiego uczyłam się metodą prób i błędów. Wraz z momentem założenia strony na Facebooku obiecałam sobie, że tym razem się nie poddam. Że zrobię wszystko, żeby pasja na stałe zagościła w moim życiu. I tak jest. Nie wyobrażam sobie dnia bez malowania. Tworzeniem oddycham. Często mówię klientom, że dla mnie pasja jest „jak powietrze”. A oni często mi odpowiadają, że to widać w moich pracach, że są tworzone z serca.
“Często mówię klientom, że dla mnie pasja jest „jak powietrze”. A oni często mi odpowiadają, że to widać w moich pracach, że są tworzone z serca.”
ŻB: To z pewnością motywujące dla artysty, bo przecież prace nie powstają dla nas samych, ale właśnie po to by urzekały innych. Patrząc na Twoje dzieła, dostrzegam wiele odniesień do literatury, to intrygujące połączenie. Czy Twoją inspiracją są właśnie książki?
KD: Tak i to bardzo! Bo moją drugą pasją obok decoupage’u jest czytanie. Jestem klasycznym molem książkowym, który bardzo ceni sobie dobrą lekturę. Kocham się w kryminałach, reportażach, powieściach przygodowych oraz fantastyce. Stąd tak często motywy z książek pojawiają się na moich szkatułkach. „Mały Książę”, „Alicja w Krainie Czarów”, „Hobbit”, „Władca Pierścieni”, „Wiedźmin”, „Piękna i Bestia”, „Gambit”, „Muminki” i wiele innych.
ŻB: Czyli mamy więcej wspólnego niż myślałam, tym bardziej, że sama kiedyś próbowałam swoich sił w decoupage, ale była to chwilowa przygoda. Masz swoją ulubioną książkę i pracę decoupage?
KD: Moją absolutnie ulubioną książką jest „Cień Wiatru” C.R. Zafona. Interpretacja tej książki trafiła na moją „listę artystycznych marzeń” do zrealizowania w tym roku. Pomysł powoli dojrzewa w głowie, ale muszę go jeszcze dobrze „rozchodzić”. A jeśli chodzi o ulubioną pracę decoupage to są nią zimowe medaliony. Uwielbiam je tworzyć, a zebrały tak niesamowicie dobre recenzje w zeszłym roku, że już za nimi tęsknie, nie wiem jak wytrzymam do Świąt Bożego Narodzenia.
ŻB: Fakt, to jeszcze trochę czasu, ale ile wiosenno-letnio-jesiennych dzieł przed Tobą i nami. Na pewno będę Cię obserwować i czekać na kolejne nietuzinkowe prace. Tylko powiedz mi, skąd bierzesz na to wszystko czas? Jak godzisz macierzyństwo, które przecież angażuje nas całe, z pasją?
KD: O matko i córko. Jest to bardzo trudne. Łucja, jest jeszcze na etapie zazdrości o młodszą siostrę. Dodatkowo jest bardzo wymagającym dzieckiem. Kornelka jest mamusiową przylepką, która ani myśli rozstać się z maminym mlekiem. No więc, często gęsto, wygląda to tak, że maluję z Kornelką na rękach. W zasadzie, od kiedy się urodziła, nieustannie towarzyszy mi niemal na wszystkich etapach twórczych. A w tym czasie Łucja, domagając się uwagi, potrafi wejść mi na plecy. Albo przychodzi pomagać, choć jak sądzę, rodzice, którzy czytają ten wywiad, są w stanie sobie wyobrazić jak w praktyce taka pomoc wygląda. Nie jest łatwo. Czasami ze zmęczenia, bezsilności mam łzy w oczach. Ale wtedy jeszcze bardziej zaciskam zęby i przypominam sobie o moich marzeniach, do realizacji których dążę.
ŻB: Nie poddajesz się zatem. Możesz być wzorem dla niejednej osoby, która obawia się, czy podoła, czy warto…
KD: Mam bardzo silną motywację. To co mogę, tworzę w obecności dziewczyn, a dużą część robię wieczorami i w nocy, jak już pójdą spać. Jestem typową sową, więc ułatwia mi to zadanie. Poza tym pasja sprawia, że czuję, że żyję. Wychodzę z założenia, że nie wiemy ile czasu nam tutaj pozostało, ile jest nam pisane, więc chcę dążyć do tego, by być szczęśliwym człowiekiem, robiąc to co kocham i jeszcze dzięki temu uszczęśliwiając innych. Nie potrafię marnować czasu. Taki ze mnie człowiek. Dla mnie każde pięć minut ma znaczenie, staram się je jak najproduktywniej wykorzystać. Nie mogłabym usiąść i nic nie robić. Wegetować przed telewizorem na kanapie, to nie dla mnie. Przychodzi mi do głowy łacińska sentencja, która mogłaby podsumować moje codzienne zmagania o to, by pogodzić pasję z macierzyństwem: „vivere militare est”. A i jeszcze jedno, żeby móc pogodzić macierzyństwo z pasją, trzeba się także pogodzić z faktem, że kurz na regale zawsze może poleżeć jeszcze jeden dzień, choć przekonanie o tym współmałżonka jest już zupełnie inną kwestią…
“A i jeszcze jedno, żeby móc pogodzić macierzyństwo z pasją, trzeba się także pogodzić z faktem, że kurz na regale zawsze może poleżeć jeszcze jeden dzień, choć przekonanie o tym współmałżonka jest już zupełnie inną kwestią…”
ŻB: Rzeczywiście często stajemy się niewolnikami obowiązków, kreowania idealnej wizji nas samych przed innymi, a jednak wciąż nie czujemy się szczęśliwi. Tylko czy o to chodzi? Nie mam na myśli drugiej skrajności, czyli zaniedbywania rodziny, ale znalezienie balansu, który sprawia, że w naszym przekonaniu żyjemy bardziej, realizujemy się, a przez to dajemy więcej tej pozytywnej energii najbliższym. Co więc dla Ciebie znaczy to enigmatyczne „żyć bardziej”?
KD: Tworzyć! Malować! Wyrwać tą malutką cząstkę dnia dla siebie i poświęcić się pasji! Nie poddać się kiedy logika nakazuje tak zrobić. Dążyć systematycznie do marzeń. I to nie są frazesy. To wszystko jest okupione naprawdę ogromnym wysiłkiem. Rozplanowaniem dnia i poszczególnych czynności do perfekcji. Samokontrolą. Wyrzeczeniami. Żyć bardziej to czuć, że daję szczęście i radość innym, bo pomagam im stworzyć niepowtarzalne, unikatowe prezenty, które często są w jedynym egzemplarzu na świecie. Że swoimi rękami pomagam ludziom wyrazić to, że osoba, którą obdarują ręcznie robionym prezentem, jest dla nich ważna, wyjątkowa. To wiedzieć, że gdyby dzisiejszy dzień był moim ostatnim, mogłabym odejść z tego świata z poczuciem, że odwaliłam kawał dobrej roboty i córki byłyby ze mnie dumne. Że nie przepuściłam danego mi czasu przez palce, tylko po prostu żyłam. Ja często o sobie żartuję, że zachorowałam na nieuleczalną chorobę, która nazywa się decoupage i bardzo proszę mnie z niej nie leczyć.
ŻB: W Twoich pracach dostrzegłam motywy religijne. Czy jest to związane z Twoją wiarą?
KD: Wiara jest moim przekonaniem, że czuwa nade mną Ktoś, kto ma dla mnie lepszy plan, niż ja mam sama dla siebie. Dzięki wierze, mam poczucie, że wszystko jest w życiu po coś i wiem, że moja przygoda w momencie śmierci się nie skończy. Powiem Ci, że ja sporo czasu potrzebowałam, żeby zrozumieć, że moje życiowe porażki nie były przypadkowe. Że to, że coś mi nie wyszło, było po coś. To dlaczego nie dostałam się na medycynę, zrozumiałam dopiero, gdy odkryłam w sobie pasję. Jestem przekonana, że gdybym została lekarzem, nie mogłabym malować tyle ile maluję. I jestem też pewna, że praca z pacjentem nie dałaby mi tyle radości, ile mam gdy tworzę. Swoją drogą, po latach zrozumiałam, że nie potrafię pracować pod presją, co już w ogóle przekreślałoby moje medyczne zapędy, ale to już zupełnie inny temat. Wiara jest więc dla mnie poczuciem, że jestem narzędziem w rękach Boga. I bardzo chcę wierzyć w to, że talent, który dostałam i odkryłam, niby przypadkiem, jest właśnie takim Bożym planem dla mnie, że przez to co robię mam dawać szczęście innym ludziom i wiesz, chyba mi się to troszkę udaje.
“Wiara jest moim przekonaniem, że czuwa nade mną Ktoś, kto ma dla mnie lepszy plan, niż ja mam sama dla siebie. Dzięki wierze, mam poczucie, że wszystko jest w życiu po coś i wiem, że moja przygoda w momencie śmierci się nie skończy. Powiem Ci, że ja sporo czasu potrzebowałam, żeby zrozumieć, że moje życiowe porażki nie były przypadkowe. Że to, że coś mi nie wyszło, było po coś.”
ŻB: Dziękuję Ci bardzo za inspirującą i pełną dojrzałości rozmowę.
KD: Dziękuję serdecznie.