Niedziela jest dobrym momentem na to, żeby usiąść na ławce. Najlepiej w towarzystwie, z którym chce się toczyć rozmowy bez końca, ale z miejscem na ciszę. Dlatego cieszy mnie, że są wśród nas także pisarki i pisarze. Że wspólnie tworzymy społeczność, która chce dyskutować, odkrywać rąbki literatury i widzi wartość w jej analogowym przekazie, dla niektórych być może passe (po co Ty tyle czytasz?!). Uwielbiam Was poznawać – Tych, których twarzą staje się okładka książki ich autorstwa, którzy włożyli ogrom siebie, by powstała szkatułka pełna rozsypanych liter tworzących opowieści, którzy dniem i nocą, pomimo i dzięki obowiązkom, pragnieniom, wierze, że się da, zamiast bezczynności, która blokuje każdy krok naprzód. Dlatego dziś zapraszam Was na spotkanie z cyklu “Tu Człowiek” z pisarką Magdą Kosińską-Król, która napisała fascynującą książkę “Portrety bez upiększeń”, Wydawnictwo Ridero, a do tego, choć póki co wirtualnie, odbieram ją jako osobowość, która nie nakłada na siebie socialmediowych filtrów. Jest więc eklektycznie, autentycznie i z treścią. Według autorki jej książka jest “podobno nostalgiczna, chyba  interesująca i mam nadzieję, że choć trochę inspirująca”. Przekonajmy się. 

“Podobno nostalgiczna, chyba  interesująca i mam nadzieję, że choć trochę inspirująca.”

 

ŻB: Zaczynamy od najtrudniejszego. Kim jesteś?
MKK: Jeszcze nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie.

ŻB: Czyli miałam rację, że jeśli chodzi o określanie siebie, nie jest łatwo. A może obawiamy się zamykania nas w ramy, w których w rzeczywistości wcale się nie mieścimy?

MKK: Istnieją etykiety, którymi można we mnie celować: “matka”, “żona”, “kulturoznawca”, “dziennikarka”, ale tak naprawdę to nawet nie wiem, czy jestem do końca sobą. Mam trzydzieści pięć lat i dopiero od niedawna czuję, że zaczynam się poznawać. Najbliższe prawdy wydaje się stwierdzenie, że jestem nomadem – wiecznie w podróży. Przeprowadzałam się piętnaście razy, mieszkałam w ośmiu miastach, pięciu województwach i trzech krajach. Nadal nie wiem, gdzie jest moje miejsce. Tak że tak, jestem nomadem, trochę dosłownie i trochę w przenośni.

ŻB: Z czego wynikała ta częsta zmiana otoczenia? Zmuszały Cię do tego okoliczności, a może był to świadomy wybór, paląca potrzeba, która nie dawała w nocy spać?

MKK: To chyba wynikało z częstej potrzeby “rozpoczynania nowego rozdziału”. Poza tym te życiowe rewolucje pozwalają odciągnąć uwagę od tego, na czym człowiek nie chce się skupiać. Nie wiem co na to psychologia. Czasem jednak zmiany adresu wynikały z bardziej racjonalnych powodów. Na przykład z Londynu wyjechałam, a raczej wyjechaliśmy z moim obecnym mężem, ponieważ mieliśmy dość życia w komunałce, marzyła nam się własna łazienka i w Cardiff było nas na to stać.

ŻB: Mówimy o różnorodności w sensie geograficznym, a co jeśli chodzi o Twoje życie zawodowe? Czy ta ścieżka układała się harmonijnie, czy może w tej sferze również doświadczałaś nieustannych przygód?

MKK: Jako młodsza instruktorka spędzałam czas w fantastyczną młodzieżą z Klubu Kuriera. Później “dziennikarzyłam”, pisząc najpierw o psach, potem o wydarzeniach kulturalnych w Łodzi, a wreszcie o gwiazdach Hollywood i historii kina, co jest najbliższe mojemu wykształceniu i zainteresowaniom. Podczas kilku lat na emigracji byłam sprzątaczką, kelnerką i customer host. Po wyjeździe do Walii dostałam pracę w agencji rekrutacyjnej. Uwielbiałam to.

ŻB: Brzmi bardzo eklektycznie, ale odnoszę wrażenie, że to cała Ty. Chociaż może nie cała, jest jeszcze kilka sfer, w których wiedziesz interesujący żywot. Przejdźmy więc do literackiego sedna. Napisałaś książkę „Portrety bez upiększeń”, o czym jest?

MKK: Choć tytuł wskazuje, że to książka o gwiazdach Hollywood, starałam się napisać o ludziach. Owszem, o ludziach znanych, bardziej majętnych, częściej nagradzanych, ale każdy z moich bohaterów – a jest ich piętnaścioro – pragnął przede wszystkim żyć szczęśliwie. To bardzo uniwersalna potrzeba, bliska każdemu z nas. Ludziom sławnym wcale nie jest łatwiej to osiągnąć. W kolejnych rozdziałach pojawiają się Charlie Chaplin, Clark Gable, Henry Fonda, Jim Stewart, Kate Hepburn, Vivien Leigh, Olivia de Havilland, Judy Garland, Frank Sinatra w duecie z Avą Gardner, Jack Lemmon, Rock Hudson, Liz Taylor z Richardem Burtonem u boku. „Portrety bez upiększeń” to biografie hollywoodzkich legend, ale też bardzo krytyczne spojrzenie na Fabrykę Snów w czasach, gdy było tam jeszcze więcej hipokryzji, pozerstwa i sztuczności niż teraz, choć trudno to sobie wyobrazić. Pojawili się jednak ludzie, którzy nazywali rzeczy po imieniu i wybierali życie w zgodzie z sobą. Ci, którym zabrakło odwagi, zapłacili za to wysoką cenę. W mojej książce można spotkać legendy Hollywood: skandalistów i bohaterów, gwiazdy z wyboru i z przypadku. To książka o aktorskich początkach i życiowych zakrętach, a przede także o walce, by być sobą pomimo zewnętrznych hollywoodzkich ograniczeń.

ŻB: Zaintrygowałaś. W końcu często dostrzegamy tylko czubek góry lodowej, pod którym kryje się wiele enigmatycznych historii, niedopowiedzeń, ale i małych heroizmów. Dlaczego podjęłaś właśnie taki temat?

MKK: Gwiazdy dawnych lat fascynują mnie bardziej niż współcześni celebryci. Lubię tajemnice, a dzisiaj Internet zdradza nam o aktorach aż za dużo, nie ma żadnych niewiadomych. Gdy pytano mnie, według jakiego klucza wybierałam bohaterów swojej książki, odpowiadałam, że pisałam o ludziach, z którymi chętnie napiłabym się kawy i pogadała. Przedstawiając swoich bohaterów oraz ich skomplikowane życiorysy, chciałam pokazać, że nic nie jest oczywiste i jednoznaczne. Próbowałam też zwrócić uwagę, jak wielkie znaczenie ma życie w zgodzie z samym sobą. Nie jest przypadkiem, że wszyscy moi bohaterowie to gwiazdy złotej ery, szczególnego okresu, kiedy w Hollywood obowiązywał kodeks Haysa. Ten zbiór przepisów regulował mnóstwo rzeczy, które pojawiały się na wielkim ekranie, ale też narzucał aktorom i aktorkom życie według sztywnych reguł moralnych. W każdym razie obowiązkiem było zachowywanie pozorów, obłuda na dwieście procent. Miało to niewiarygodny wpływ na koleje losów wielu hollywoodzkich legend. Drugim problemem były ówczesne kanony piękna. Próby spełnienia oczekiwań estetycznych stanowiły podłoże wielu dramatów.

“Pojawili się jednak ludzie, którzy nazywali rzeczy po imieniu i wybierali życie w zgodzie z sobą. Ci, którym zabrakło odwagi, zapłacili za to wysoką cenę.”

ŻB: Myślę, że w tych minionych życiorysach można odnaleźć wiele problemów tak aktualnych współcześnie, jak chociażby kult fizyczności, moralne aspekty wierności, czy ludzkie postawy w obliczu trudnych wydarzeń. Interesuje mnie jeszcze, skąd czerpałaś swoją wiedzę? W końcu nie jest to zbiór newsów, które możemy znaleźć w mass mediach, ale wnikliwe studium człowieka.

MKK: Z wielu, wielu książek, ale nie tylko. Czytałam, wyławiałam, co najciekawsze i tak powstawały szkielety moich tekstów. Nie chciałam jednak, żeby „Portrety bez upiększeń” były po prostu zlepkiem informacji znalezionych w innych książkach, dlatego też oglądałam i czytałam wszelkie dostępne wywiady. To najcenniejsze materiały. Mimika, mowa ciała, wypowiedzi niewyrwane z kontekstu, dostarczają naprawdę dużo wiadomości. Znajdowałam różne teorie, ale także próbowałam wysnuwać własne wnioski. Czasem w źródłach trafiałam na sprzeczne informacje. I co wtedy? Analizując fakty, musiałam zdecydować, który z biografów miał w danej kwestii rację, które źródło było bardziej wiarygodne. Zdarzyło mi się napisać do muzeum Avy Gardner w Stanach Zjednoczonych, tam mogłam pozyskać informacje nie tylko na temat Avy, ale i Franka Sinatry czy Gregory’ego Pecka. Nauczyłam się, że poszukiwanie odpowiedzi nawet na najbardziej błahe pytania bywa warte zachodu. Chciałabym kiedyś napisać książkę, która będzie owocem mojego małego śledztwa. Marzy mi się odkrycie jakiejś tajemnicy, nieznanego dotąd faktu. „Portrety bez upiększeń” to co innego, miały zwrócić uwagę na pewne historie czy aspekty osobowości bohaterów, ale przede wszystkim zachęcić Czytelników do dalszego drążenia. A może po lekturze inaczej spojrzymy na tych, o których mieliśmy konkretne wyobrażenie?

ŻB: Odnoszę wrażenie, że w powstanie swojego literackiego dziecka włożyłaś całą siebie. Dlaczego powstała Twoja książka?
MKK: Zacznę od powodów mniej istotnych. Książka powstała z sentymentu do starego kina i kultury amerykańskiej, ale przede wszystkim z fascynacji niezwykłymi osobowościami. W gronie znajomych często opowiadałam hollywoodzkie anegdoty i ktoś zasugerował, że byłaby z tego niezła książka. Pomyślałam: „dlaczego nie?”. W czasie pandemii chyba każdy z nas próbował zrobić coś, co odciągnęłoby uwagę od bieżących spraw.

ŻB: To prawda, ja na przykład postanowiłam żyć bardziej, porzuciłam hamujący mnie perfekcjonizm i założyłam tego bloga.

MKK: Ja z kolei skupiłam się na zostawaniu autorką. Najpierw tworzyłam krótkie artykuły biograficzne, które potem rozbudowywałam, aż zmieniły się w rozdziały. Mówiąc o powodach, dla których zabrałam się za pisanie, nie mogę pominąć najważniejszego. “Portrety” zadedykowałam swojemu synowi. Pisząc, miałam nadzieję, że uda mi się mu zaimponować, marzyłam sobie, że będzie dumny. I chciałam pokazać, że wszystko jest możliwe, nawet zrealizowanie tak szalonego pomysłu, jak wydanie książki. Mateusz jest moją motywacją do wszystkiego, co dobre. Pisanie „Portretów” było bardzo pozytywnym, inspirującym doświadczeniem. Szlifując kolejne rozdziały, liczyłam w duchu, że Młody kiedyś sięgnie po tę książkę, przeczyta, choćby dlatego, że napisała ją jego matka, i przy okazji zainteresuje się starym, dobrym kinem, pozna niezwykłe historie, z których można się wiele nauczyć. Mateusz już dzisiaj uwielbia Charliego Chaplina i wie, kim był Henry Fonda. Ciekawe, jak opowiada o nich innym przedszkolakom…

“Nie chciałam jednak, żeby „Portrety bez upiększeń” były po prostu zlepkiem informacji znalezionych w innych książkach, dlatego też oglądałam i czytałam wszelkie dostępne wywiady. To najcenniejsze materiały. Mimika, mowa ciała, wypowiedzi niewyrwane z kontekstu, dostarczają naprawdę dużo wiadomości.”

ŻB: To fascynujące, bo dzieci rzeczywiście chłoną, są ciekawe świata i są największą motywacją. Jednak będąc pragmatycznym, jestem ciekawa jak to wygląda u Ciebie. Czy rodzicielstwo ułatwia czy utrudnia Ci bycie pisarką?

MKK: Macierzyństwo utrudnia pisanie, ponieważ okrada nas z czasu i energii. Bywa jednak inspirujące. To, że coś jest trudne, nie znaczy, że jest niemożliwe, a może nawet da więcej satysfakcji?

ŻB: Jako mama mogę potwierdzić, że satysfakcja z bycia aktywną, z tworzenia, z przekazywania „czegoś głębszego” w często „płytkiej” rzeczywistości jest ogromna. A gdy już masz chwilę wolną, gdy nie piszesz, gdy sama stajesz się czytelnikiem to po co sięgasz?

MKK: Uwielbiam “Lot nad kukułczym gniazdem”. To najlepsza książka, jaką w życiu przeczytałam, choć trudno znaleźć w niej optymizm. Jest jednak znakomicie napisana, ponadczasowa. To jedna wielka metafora, której interpretacje mogą być przeróżne. Lubię opowieści o buncie, a powieść Kena Keseya to właśnie opowieść o buncie jednostki wobec systemu. Zło okazuje się dobrem, dobro złem, moc słabością, a słabość zmienia się w moc. No coś pięknego. Drugą ważną dla mnie książką jest “Buszujący w zbożu” J.D. Salingera. Bohater to nonkonformista, buntownik czujący odrazę do wszechobecnej hipokryzji, sztuczności. Cenię też “Przeminęło z wiatrem”, ponieważ nie znam lepszej książki opowiadającej o woli przetrwania, radzeniu sobie w czasach kryzysu, próbach odnajdowania się w nowej rzeczywistości. Tu mamy antybohaterów, którzy wydają mi się znacznie ciekawsi niż postacie kryształowe, będące wzorami cnót wszelakich. Myślę, że ta powieść jest jak dobra kawa, w której trzeba się rozsmakować, by mieć z picia więcej niż skok ciśnienia. Wielu dostrzega w “Przeminęło z wiatrem”, czy pierwowzorze literackim czy w ekranizacji, głównie to, co pojawiało się na plakatach promujących film, czyli romans wszechczasów. Dla mnie to żaden romans. Może kiedyś popełnię tekst, w którym przedstawię swoją interpretację. Nie spodziewam się, że wszyscy się ze mną zgodzą, ale może akurat ktoś spojrzy na lekturę lub legendarny film nieco inaczej. Muszę jeszcze wspomnieć, że Mitchell doskonale opisała potworność wojny, podkreślając, że to wojna jest winna większości nieszczęść, a kiedy się kończy, nikt nawet nie pamięta, co ją wywołało. Jakie to boleśnie aktualne.

“Portrety” zadedykowałam swojemu synowi. Pisząc, miałam nadzieję, że uda mi się mu zaimponować, marzyłam sobie, że będzie dumny. I chciałam pokazać, że wszystko jest możliwe, nawet zrealizowanie tak szalonego pomysłu, jak wydanie książki. Mateusz jest moją motywacją do wszystkiego, co dobre.”

ŻB: To rzeczywiście lektury ponadczasowe, szczególnie w kontekście pojawiającego dziś się tłumu publikacji „na chwilę”. Życzę Ci, by Twoja książka nie przeminęła z wiatrem. Mogłabym z Tobą rozmawiać bez końca, ale wyszedłby nam tu elaborat, dlatego zadam Ci ostatnie pytanie, a my kiedyś umówimy się na kawę i dokończymy. Zatem co dla Ciebie znaczy żyć bardziej?

MKK: Każdy na pewno rozumie to nieco inaczej. Dla mnie to żyć w zgodzie ze swoimi przekonaniami, zaspokajając swoje potrzeby. Nie czując takiego strachu, który by człowieka hamował. Truizm? Możliwe. Ja żyję, gdy nie muszę niczego udawać, ale przede wszystkim gdy zaspokojona jest moja podstawowa potrzeba zdobywania doświadczeń. Niektórzy odnajdują się na wsi, w lesie czy na plaży, a ja w mieście. Miasta mnie inspirują, motywują, dają okazję doświadczania sztuki, różnorodności, poznawania nowych smaków, odkrywania nieoczywistego piękna. Pokazują, że człowiek to nie samo zło, skoro był w stanie stworzyć coś tak niesamowitego. Miasto jakoś podświadomie kojarzy mi się z nieograniczonymi możliwościami i to mnie nastraja bardziej optymistycznie. W miejskim hałasie nie słyszę swoich niespokojnych myśli, ale za to wpadam na niezliczone pomysły i wtedy czuję, że żyję – bardziej.

“Ja żyję, gdy nie muszę niczego udawać, ale przede wszystkim gdy zaspokojona jest moja podstawowa potrzeba zdobywania doświadczeń. Niektórzy odnajdują się na wsi, w lesie czy na plaży, a ja w mieście.”

ŻB: Dziękuję Ci za rozmowę. Do zobaczenia gdzieś, kiedyś przy filiżance kawy!

MKK: Do zobaczenia.

Książkę znajdziecie tutaj: “Portrety bez upiększeń”.

A może chcecie posłuchać fragmentów? Proszę bardzo: Radio Poznań.

4 komentarze

  1. Wspaniale kobiety! Zaczytałam sie w Waszej rozmowie i znalazłam w niej tak wiele wspólnego z własnymi doświadczeniami i marzeniami…
    Piękna rozmowa. Chętnie wybrałabym się z Wami na kawę i pogaduchy )))

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *