||Tytuł: “Dziewczynko, roznieć ogienek”, autor: Martin Šmaus, przekład: Dorota Dobrew, Wydawnictwo Książkowe Klimaty, s. 333, literatura czeska.
Cygańskie pieśni wciąż dźwięczą mi w uszach. Są tak rzewne i pełne żałości jak żywa rana posypana solą.

Nie tego się spodziewałam.

Myślałam, że to powieść o społeczności, która jest razem. Dostałam powieść o izolacji tnącej jak brzytwa.
Myślałam, że to historia o korzeniach. Znalazłam tu ból połamanego drzewa.
Myślałam, że to opowieść o głodzie, który odbiera siły. Odkryłam tu głód, który rozrywa duszę.
Myślałam, że to głos szukający jedności. Usłyszałam krzyk, który powala mosty.

Przez pierwsze kilkanaście stron brnęłam w gęstwinie. Próbowałam się odnaleźć, umościć, w tej przestrzeni tak dalekiej od znanej mi codzienności. Kolejne kilkaset nie chciało mnie puścić ze swoich objęć. Wszystko się zaczyna (a może właśnie zwiastuje koniec?), gdy kilkuletni Andrejko Dunka zostaje wyrwany z matczynych objęć. Czy to już na zawsze, mamusiu? Cygańska tułaczka, próba radzenia sobie ze światem, który przecież nie rozumie, pierwsze kradzieże, ręce wystawione po lowaczki, nostalgia wdzierająca się w każdą szczelinę, oczy czarne jak węgle – żarzące się do wolności i okalająca tę poszarpaną rzeczywistość miłość do ciepłej gleby, grud ziemi, która rodzi. Taka aura przewija się tu słowo po słowie. Andrejko trafia do zakładu poprawczego, gdzie drży, krzyczy i jest daleki od samego siebie. Poniżany, niesprawiedliwie oceniany i zepchnięty na margines. Coś pęka nieodwracalnie. Jego bezlitosny los splata się z losami wuja Stefana, ciotki Idy, Jolanki, Anetki i innych cygańskich dusz – niedostosowanych i pogubionych, ale i z życiem nieufnych gadziów. Jest tu miłość – rumiana jak bochenek chleba, ojcostwo – oddane jak słońce morzu, gdy zachodzi, okrucieństwo – ślepe i dzikie. Wszystko mocne, prawdziwe, wyraziste.

Nie zabraknie też gorących letnich wieczorów zapachu macierzanki, świerszczy grających jak opętane, rechotu żab nad potokiem, młodych olch i gwiazd jak kryształki cukru. Opisy natury są tu jak pejzaże oglądane na własne oczy. Przejmujące. Piękne. Słowa niczym żywe lasy, ogniste szczyty gór i kolce. Język sugestywny. Bezkompromisowy. Bywa liryczny jak powiew wiatru, ale i twardy jak kamień.

Autor w niezwykły sposób przenosi czytelnika w samo centrum romskiej mentalności. Przenikamy więc do wnętrza. Bywa trudno i na pewno nie jest jednolicie, bo nie każdy Rom jest taki sam, mimo powierzchownych ocen, przyklejania etykiet, nienawiści, która zabija. Myślą, spojrzeniem, czynem. Przez powieść idziemy, zyskujemy i bez żalu tracimy razem z Cyganami, bo Romowie niczego nie potrzebują na własność, dlatego nie czują lęku, że coś zostanie im odebrane.

Po przeczytaniu czuję bezsilność. Opadam z sił. Poznałam życie bez przeszłości i jutra. I wiem jedno, wrzucanie wszystkich do jednego worka – wymiętego i ubłoconego to okrucieństwo. Nie chcę. Nie zgadzam się. Wnoszę sprzeciw.

A Wy znacie już Wydawnictwo Książkowe Klimaty? Jeśli nie to nadrabiajcie – warto.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *