Książki są moimi wiernymi towarzyszkami każdej podróży. Nawet do sklepu zdarza mi się (nagminnie) zabierać choćby cienką powieść – nigdy nie wiesz, czy akurat kolejka nie będzie bardzo długa Również tak macie? Tym razem wakacyjny cel był oddalony o kilkaset kilometrów, dlatego w bagażu lektur znalazło się kilka (ściślej mówiąc miały dla siebie całą torbę ). Oto jedna z wybranych przez młode, bo zaledwie kilkuletnie, pokolenie czytelników. Zawędrowała z nami nad Morskie Oko. Nie nudził się z nią nikt, bo jest to po prostu niewykonalne.
Tytuł: “Skunks i Borsuk”, Autor: Amy Timberlake, Ilustracje: Jon Klassen,
Tłumaczenie: Barbara Łukomska, Wydawnictwo: Mamania, s.144
Borsuk. Stateczny – emocjonalny minimalista. Miłośnik kamieni (minerały i skały są dla niego jak powietrze), zbieracz pudeł i amator księżycowych krajobrazów. Z życiem ułożonym w kostkę. Samotnik, stroniący od interakcji i wszelakich odstępstw od normy. Jego normy. Umościł się w swoich rytuałach i sądził, że taki porządek rzeczy nie ma prawa się zachwiać. Przyszłość zawsze jest jednak niespodzianką. Nagle w jego domu, który tak naprawdę jest domem cioci Luli, zjawia się Skunks. Od tak. Bez pytania, zapowiedzi, czy obwieszczenia w lokalnej prasie (tak przynajmniej wydaje się Borsukowi). Takie są skutki nieczytania listów, które mogą zawierać przydatne informacje. Ba! Nawet te, które wywracają życie do góry nogami. Skunks to – dla odmiany – bezsprzecznie ekstrawertyk, kulinarny kreator i wielbiciel kur maści wszelakiej. Wrażliwiec, obrońca, po prostu serce na dłoni. Rozrzuca skrzętnie układaną codzienność Borsuka na wszystkie strony ich małego świata. Co może z tego wyniknąć?
Takie połączenie osobowości po prostu musi być fascynujące i zwiastuje barwną przyszłość, co nie jest tożsame z przymiotnikiem “łatwą”. Bo nie zawsze jest tak, że przyjaźń bywa skrojona na miarę, zgadzamy się w 100% i wszystko robimy w ten sam sposób. Zdarzają się niedociągnięcia, różnice – nawet wielkości drapaczy chmur i całkowicie odmienne temperamenty. Zdarzają się burze śnieżne i trąby powietrzne. Na początku to współistnienie wydaje się misją niemożliwą. Borsuk broni się, zamyka w swojej skorupie (a podobno borsuki jej nie mają ;)) i niemal walczy o swoje terytorium. Mam wrażenie, że to z lęku. Przed spojrzeniem sobie samemu w oczy. Przed przyznaniem, że każdy potrzebuje kogoś obok, nawet on. Wraz z upływem dni wcale nie wydaje się być lepiej. A kiedy w mieszkaniu zjawia się sto kur, a do tego Gronostaj z gronostagramem, który entuzjastycznie się nimi interesuje – bynajmniej nie w celach towarzyskich – to przecież miarka musiała się przebrać. A jednak, gdy dom znowu staje się pusty i słychać tylko ciszę kamieni, to można zdać sobie sprawę, że się tęskni. Że przyjaźń to coś więcej niż idealne dopasowanie, odpowiednie warunku do pracy i nienaruszalność własnych schematów. Bo relacja to wyjście poza “ego”. Tu zaczyna się przemiana, a na jej drodze, niczym drogowskazy stają: Księgarnia dla kur, dźwięczne ukulele i wzgórze Kajajoli.
Już okładka mnie oczarowała, a kiedy poczułam jej retro chropowatość to musiała znaleźć się w naszych zbiorach. Barwny język, wielość wątków, które wymagają czujności, żywa narracja, kreatywne przygody i piękne ilustracje – to wszystko przynosi nam “Skunks i Borsuk”. Jednak jest tu również dużo więcej. Mądrość ukryta między wierszami. Obrazy, które bawią i wzruszają.
Dla mnie to książka o tym, że mamy prawo się różnić, przeżywać inne emocje i na swój sposób je wyrażać. O tym, że warto dać szansę relacji, nawet jeśli jej ogniwa znajdują się na dwóch krańcach świata i nie jest im po drodze. O tym, że są zgrzyty, rysy i pęknięcia, ale nie przekreślają one więzi, która może się narodzić nawet w trudnych okolicznościach. Że czasem zjawia się zbyt dużo niepotrzebnie wyartykułowanych myśli i skupiania się na własnym komforcie, ale jest również słowo “przepraszam”, niczym księżycowy pył. Wreszcie o odrzutowym ziemniaku, który nieoczekiwanie staje się nowym początkiem – bo na ten nigdy nie jest za późno.
Dla małych i tych większych. Piękna, ale nie przesłodzona, urocza, ale nie infantylna – opowieść o inności i porozumieniu, które wyłania się tam, gdzie zupełnie się go nie spodziewano. O tym, że dom można tworzyć razem, nawet jeśli wydawało się, że jedyne pasujące słowo to “osobno”. Da się, naprawdę się da.