Dziś o książce, która pomimo pełnoletności (i jeszcze kilku lat więcej) w żaden sposób nie straciła na aktualności. Przedstawiam Wam “Wierszyki łamiące języki”, autorstwa Małgorzaty Strzałkowskiej, Wydawnictwa Media Rodzina (książkę znajdziecie tutaj), które w tym roku obchodzą swoje (już) dwudzieste piąte urodziny. Życzę stu lat! Lektura znajduje się na Złotej Liście Książek polecanych do czytania dzieciom przez Fundację ABC XXI Cała Polska czyta dzieciom, a to przecież wiele znaczy dla rodzica. Odejdźmy więc od telewizorów, wyłączmy wszystkie rozpraszacze i ruszajmy na tę językową wycieczkę, a może raczej, jak się sami przekonacie, na istny tor przeszkód 😉 
Tytuł: Wierszyki łamiące języki
Liczba stron: 32
Wydawnictwo: Media Rodzina
Okładka: twarda
Na początek kilka słów o Małgorzacie Strzałkowskiej, a jest o czym pisać. Zadebiutowała w 1987 roku w “Świerszczyku”. Jest autorką wielu książek m.in. “Hocki-klocki dla każdego – i małego, i dużego”, “Leśne głupki”, “Zbzikowane wierszyki łamiące języki”, “Rady nie od parady” oraz “Wiersze, że aż strach!”, “Zielony, żółty, rudy, brązowy…”, “Gimnastyka dla języka (i Polaka, i Anglika)”, “Rymowane przepisy na kuchenne popisy”.  Aż powróciły moje wspomnienia z dzieciństwa. Jest więc w czym wybierać, tym bardziej, że obecnie tak wiele jest literatury dla dzieci, która nic nie wnosi. Po prostu pustka. Dlatego serdecznie polecam!
W tym tomie poznajemy zwierzaki małe i duże. Znane i te zupełnie nie. Są bzygi, chrząszcze, cietrzewie i huczki. Jest barwnie, interesująco i oryginalnie. Można się śmiać, a przy przy okazji uczyć. Połączenie idealne. Dzieje się tu całkiem sporo. Odwiedzamy Szczebrzeszyn, w którym wyjątkowo chrząszcz, zamiast brzmieć, tarza się w trzcinie, Wrzeszcz, gdzie w gąszczu szczawiu klaszczą kleszcze i Pszczynę, w której piszczy pszczoła. Mijamy rzekę Bzurę, nad którą bzyg bzyczy zbzikowane bzdury, a po Urlach goryl turla kolorowe korale. Jest więc światowo, a w czasie pandemii, takie egzotyczne podróże niewątpliwie poszerzają dziecięce (i nasze) horyzonty, zamknięte szczelnie w czterech ścianach i tak spragnione wykroczenia poza te granice. Dla tych ciekawych życia jeszcze bardziej jest również słowniczek pojęć, który zaspokoi żądne wiedzy maluchy i zwięźle odpowie na niekończące się pytania z serii “a co to?” i “dlaczego?”.
Treść to istna wirtuozeria językowa. Jestem pod wrażeniem. Jak intensywny trening, po którego ukończeniu czujesz, że poziom endorfin wzrasta. Dla każdego. Ja nie mogłam się oderwać zanim nie dobrnęłam do końca, więc absolutnie nie sugerujcie się wskazanym przez Wydawcę przedziałem wiekowym 6-9 lat, bo dla tej książki naprawdę nie ma wieku. Dzięki niej w czasach telewizji, komputerowych gier, komunikatorów i zdawkowych zdań – czytamy, mówimy, słuchamy. Wyraźnie i uważnie. A współcześnie tak wielu ludzi o to nie dba. Tymczasem troska o język to przecież podstawy naszej tożsamości kulturowej, a co więcej to szacunek do drugiego człowieka. Wierszyki bez wątpienia służą rozwojowi mowy, poprawie wymowy oraz przyswajaniu ortograficznych kruczków w domowym zaciszu, ale mogą być również narzędziem do logopedycznych ćwiczeń, a nawet stanowić rozgrzewkę przed wszelkimi występami scenicznymi. Nie pójdę za daleko stwierdzając, że takie językowe umiejętności ułatwiają potem naszym pociechom odnalezienie się w wielu dorosłych sytuacjach, jak rozmowy kwalifikacyjne, czy wystąpienia publiczne, nie wspominając już o codziennych kontaktach społecznych. Dlatego ćwiczmy, bawmy się i nie poddawajmy! Na łamanie języka nigdy nie jest ani za późno ani za wcześnie, zawsze jest w punkt. 
Książkę przeczytałam już kilkadziesiąt razy (tak, tak, nie pomyliłam się 😉 ), ponieważ usilnie domagał się tego mój dwulatek. Jestem pewna, że na tym nie poprzestaniemy, bo wciąż jest naszym domowym bestsellerem. I mimo, że znamy ją prawie na pamięć to wciąż potykamy się i robimy językowe fikołki, ale zobaczycie, kiedyś dojdziemy do perfekcji. Zabawne wierszykowe historyjki okraszone są równie oryginalnymi ilustracjami, które stworzyła sama autorka. Nie ma tu banału. Na nudę również nie znalazło się miejsca. Jest za to przyciąganie – jak magnes.
Lubię sięgać po to co sprawdzone, ale tylko jeśli jest naprawdę dobre. Wierszyki są bardzo dobre. Bez wątpienia. A jaka to duma, kiedy Twój maluch podejdzie do Ciebie i z uśmiechem, bez zająknięcia, powie “Czarny dzięcioł z chęcią pień ciął”. Wtedy wiesz, że zrobiłeś dobrą robotę, a czy nie o to właśnie chodzi w byciu rodzicem?
Czasem znajomi zastanawiają się co przynosić małym dzieciom zamiast słodyczy. Po pierwsze nic. Jednak jeśli już ktoś musi, bo się udusi 😉 to książka jest najmądrzejszym wyborem. Tym bardziej TAKA książka. Potem siadacie i czytacie z maluchem, a wtedy tytuł najlepszej cioci lub wujka gwarantowany 😉 Pasjonującej lektury!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *