|”Rok magicznego myślenia”, Joan Didion, Relacja, s. 256, literatura faktu/pamiętnik/esej |
Czytając czułam się jak w małym pokoju z zasłoniętymi oknami.
Niespieszna. Ważna. Potrzebna. Pleciona niespodziewanym. Układana życiem, któremu daleko do tytułowej magii, bo autorka Joan Didion – pisarka, dziennikarka, straciła męża Johna, z którym przeżyła kilkadziesiąt lat i dzieliła pisarską pasję – dzieliła wszystko, a jej córka Quintana w ciężkim stanie trafiła na OIOM. Zdarzenia tak blisko siebie. Za dużo na jednego człowieka. Za dużo na jeden grudzień.
To książka na teraz, na ten czas, kiedy jakby intensywniej myślimy o tych, którzy zostawili wolne miejsce – przy stole, na fotelu, w łóżku i w codzienności. Na dziś i na jutro. Taka, która nie mija, choć może bardzo byśmy tego chcieli. Zawsze aktualna. Książka – szept. Cisza. Pustka? Bo czasem ma się wrażenie, że tylko to pozostaje. A jednak wierzę, że jest to wrażenie mylne.
O tym, że wielkie rzeczy – głazy spadają w zwyczajny dzień i jeden lecący odłamek nie wyklucza drugiego. Idziesz do pracy – jak co dzień. Robisz zakupy – ot, po prostu. Dzwonisz do dzieci. Wsiadasz do samochodu – to normalne. Jesteś zmęczony. Siadasz do kolacji i nagle życie, jakie znasz, się kończy. Bez pytania Cię o zdanie, zgodę, z rąk wymyka się najbliższa Ci osoba. Zegar staje. I choć wiesz, że bezpowrotnie to usilnie, jakby na przekór, chcesz sprowadzić ją z powrotem.
A potem zostają buty, których tak ciężko się pozbyć. Bo przecież ktoś kto wraca potrzebuje butów.
O różnicy między żalem a żałobą po stracie i o próbie poradzenia sobie z nimi, bo rzeczywistość pędzi naprzód. Czasem chciałoby się puścić film jeszcze raz, ale wtedy okazuje się, że to nie był film. O tym, że ból choć jest nieustannie to zalewa falami, które przykrywają od stóp do głów i ciężko wtedy złapać oddech.
Lektura tak intymna, że bardziej już się nie da, jednocześnie będąc tak uniwersalną, że każdy odnajdzie w niej swoje miejsce. Przed wzięciem ją w dłonie docierały do mnie skrajne opinie, postanowiłam, że chcę stworzyć własną. Tak, jest pełna prywatności i detali, ale to mnie zbliżało. Nie żałowałam tego spotkania. Zanurzyłam się. Może dlatego, że też straciłam?
Książka niczym esej z licznymi kontekstami. Jak kredens z niezliczoną liczbą szuflad, które jedna po drugiej otwiera się, żeby znaleźć. Odpowiedzi? Jednak tych czasem nie ma. Język refleksyjny, choć momentami rzeczowy i konkretny, w jednym miejscu z odniesieniami do literatury, w innym do nauki. Okładka idealna. Do kubka herbaty i jesiennej pory. Do zapalonej świecy – symbolu tego, że gdzieś tam są.
A potem zostaje Połamany człowiek, który teraźniejszość zamienia w przeszłość. Marzenia we wspomnienia i twarz w jej obraz. W jeden dzień, godzinę, sekundę.
“Wiem też, że jeśli mamy żyć sami, nadchodzi chwila, kiedy musimy uwolnić zmarłych, pozwolić im odejść, pozostać zmarłymi.
Pozwolić im się stać fotografią na stole.
Pozwolić im się stać nazwiskiem na rachunku powierniczym.
Wypuścić ich z objęć pod wodą.
Ta wiedza w najmniejszym stopniu nie ułatwia wypuszczenia go z objęć.”
Dla mnie piękna. Mądra. Na zawsze i dla każdego.